Sędzia Baltasar Garzón kazał wykopać szczątki Federica Garcii Lorki, największego poety Hiszpanii XX w., zabitego w czasie wojny domowej w 1936 r. Robi to w imię pamięci historycznej. Ale pamięć nie ma tu nic do rzeczy.
W ciemną bezksiężycową noc 19 sierpnia 1936 r. ok. godz. 4.45 w gaju oliwnym nieopodal wioski Alfacar, kilka kilometrów od Granady, pada kilka strzałów. W światle reflektorów do wąskiego rowu wpadają jedno za drugim ciała czterech mężczyzn. Jeden jest wiejskim nauczycielem, dwaj to anarchiści i zarazem znani w środowisku banderilleros - uczestnicy walk byków. Czwarty to poeta, dramaturg, muzyk i rysownik, może najsławniejszy wówczas Hiszpan, który w ostatnich trzech latach miał u swoich stóp setki tysięcy wiwatujących rodaków. Ich uwielbienie na nic się nie zda w tę suchą noc, gdy spod tych samych zniekształconych od dzieciństwa stóp, które nie pozwalały poecie biegać, usuwa się ziemia. Poeta ma 38 lat. Grzebie go inny zmuszony do tego jeniec.
Kiedy umrę,
zostawcie otwarte okno na balkon.
Chłopczyk zajada pomarańczę
(Widzę go z mojego balkonu).
Żeniec kosi zboże
(Słyszę go z mojego balkonu).
Kiedy umrę,
zostawcie otwarte okno na balkon!
Kiedy umrę,
zostawcie otwarte okno na balkon.
Chłopczyk zajada pomarańczę
(Widzę go z mojego balkonu).
Żeniec kosi zboże
(Słyszę go z mojego balkonu).
Kiedy umrę,
zostawcie otwarte okno na balkon!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz