...czasami kiedy budzę się rano i nie wiem czy to nie kolejny sen -wstaję z łóżka, wychodzę z domu i nigdy nie wracam...
niedziela, 5 grudnia 2010
Pozegnanie z Indiami.
Na skarge Marzenki, "ze malo piszé" wrzucam notke z Gorakhpur a Bodhgaye opisze innym razem. Wlasciwie to jestesmy juz w Nepalu-w boskiej Pokharze w Himalajach, która lezy nad jeziorem Phewa. Za dnia t-shirt i ksiázka w hamaku-czuje sié jak na Hawajach a po zmierzchu robi sie dosyc zimo i grzejemy sié przy kominku-klimat zakopianski. Poza tym, ze wszystko trzy razy drozsze niz do tej pory to wszystko uklada sie wysmiecie. Jutro ruszamy na okolo 8 dniowá wédrówke po Himalajach a konkretnie do Anapurna base camp na wysokosci ponad 4 000 m n.p.m:))
a oto obiecane notka:
Nad ranem klepiác mnie z parteru Adam wola: Dojazdzamy! Nasz nocny expres z dwugodzinnym opóznieniem dojechal wkoncu do stacji Gorakhpur Junction. Nie do konca rozbudzeni wyskakujemy calá trójká z pociágu na zatloczony peron. Szybko udajé sie na drugá stroné peronu aby splunác i mimowolnie zaczynam wymiotowac na tory pelne wszelakich smieci. Moi kompani patrzá na to co sie dzieje nieco zdziwieni, i ja patrze...Natychmiast czuje ulgé-to wczorajsza obfita kolacja siedziala mi calá noc na zoladku. Chwila wytchnienia i ruszamy dalej w poszukiwaniu miejsca na chwile spokoju co by zaplanowac ten dzionek. Pierwszy grudnia ostatnim dniem naszego pobytu w Indiach-przynajmniej tym razem. Przewodnik poleca hotel&restauracje z tarasem znajdujácy sié w poblizu stacji wiéc tam uderzamy. Dookola chalasliwy tlum, z plecakami przedziramy sié przez gruzowiska smieci-typowe miasto Indii. Szybko znalezlismy hotel Sunrise, który powinien nazywac sié raczej Deathrise zwazywszy na syf i nieporzádek w nim panujácy. Idziemy na samá góre gdzie znajduje sié taras widokowy. Po drodze widzimy kilka pokoji, do których drzwi pozostaly otwarte-apartamenty kojarzá mi sié z pokojami opszczonego szpitala psychiatrycznego. Na tarasie kilka plastikowych kompletów krzesel i stolów posrodku czegos co przypomina plac budowy. Sami gospodarze calkiem sympatyczni, oczywiscie na luzie. Na herbatke czekalismy 20 minut podziwiajác calkiem juz rozbudzone miasto. Jak na zwyczajne indyjskie miasteczko przystalo Gorakhpur nasuwa na mysl (mojej szalonej wyobrazni) miejsce po wybuchu bomby atomowej, po którym ci co przetrwali(miliony indian) próbujá jakos zyc. Mnóstwo straganów, kupki palácych sie smieci, betonowa ulica zatloczona ludzmi pédzácych w róznych kierunkach, niektórzy pláczá sié bez celu jak tak krowa zalatwiajáca sié na srodku jezdni, calemu temu zgielku rytm adaje kakofonia klaksonów z riksz, busów, samochodów, rowerów.
Na restauracyjny taras dolácza do nas amerykanin, który spédzil tu noc przygotowujác sié jak my na wjazd do Nepalu. Stwierdzil, ze inne hotele w okolicy nie oferujá lepszego standardu wiéc zostal w Sunrise. Ten poranny zgielk wg niego to male piwo w porównaniu z tym co zastal tu wczoraj wieczorem. Zeby wogóle zasnác musial gléboko wlozyc stopery do uszu. Jak sié dzis okazalo, zbyt gléboko, od rana bezskutecznie probujác je wyjác. Zyby w tym wszystkim bylo ciekawiej z glébi jednegoc korytarza dosiéga na wielka chmura dymu! "Cos sié pali?" - "Cos z kominem, no problem sir!". Imperium Czarnobyl kontratakuje! Cóz za cudowny ten ostatni poranek o wschodzie slonca w Indiach...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz