sobota, 18 grudnia 2010

"W drodze na dach swiata" cz.2


Okolo 3pm doszlismy do ostatniej stacji przed Machapuchre BC o nazwie Deurali(3,200m). Adam zasuwal jak mal samochodzik, ja troche z tylu. Dyszác próbowalem dotrzymac mu kroku. Szczerze mówiác kamienna drózka biegla pod ostrym kátem co spowalnia wédrowce, narzucajác mu czeste przerwy na odpoczynek. Juz godzine od Deuralipojawily sie na niebie wielkie chmury przez, które przedzieralismy sie coraz wyzej. To fantastyczne uczucie gdy spaceruje sié w chmurach. Pod koniec tej trasy Adama zaczela méczyc wysokosc ale dal rade. W jednym z czterech guest housów w Deurali zatrzymalismy sié na noc. Tutaj poczulismybzimno i dreszcze na ciele. Podwójne koldry i dodatkowa warstwa cuchów obowiázkowa. Spalism dosc dobrze tamtej nocy zwazywszy, ze wznieslismy sié 7000m(zalecane jest 300m dziennie aby cialo moglo sie spokojnie dostosowac do wysokosci). Na drugi dzien pobudka i na sniadanie. Adamowi zasmakowaly gotowane ziemniaki z puszká tunczyka. Ja glównie "jechalem" na chinskich zupkach i chowmein. O porannej toalecie nie ma co mówic bo woda zamarznieta, w ciuchach w, których spalismy idziemy dalej-kolejna stacja: Machupuchre(tybet. "rybi ogon") Base Camp na 3,700m! Kiedy doszlismy do przedostatniej stacji MBC widoki zaczely nas tak oczarowywac, ze chcialo sie tylko siedziec na skale wpatrujác wzrok w basniowá kraine. To tuz ponad MBC zrobilem zdjécie, które otwiera poprzedni post. Chmurka przelatujáca z prawej do lewej znajdowala sie na wysokosci MBC.To tam wiekszosc ludzi zatrzymuje sie na noc aby dac cialu czas na przystosowanie sié na 4,000m. My postanowilismy uderzyc na ostatni juz punkt naszej 6 dniowej wédrówki- Annapurna Base Camp! Odcinek drogi miédzy MBC a ABC to chyba najwspanialsza czésc trekkingu-nagroda za ciézká i trudna droge. Magiczne otoczenie, wspaniala pogoda i wysokosc, która dziala jak wypalenie malego skréta. To wszytsko razem wywolalo wrazenie sennych majaków-tych przyjemnych oczywiscie. Kazdy mój krok blizej do bazy wydawal sie wolniejszy i okupiony wiékszym wysilkiem. Zméczenie wywolane wielogodzinnym marszem dziennie od 6 dni(slaba kondycja!) plus bycie nad chmurami(lekki haj) sprawialy, ze ukonczenie tego dystansu wydawalo sié niemozliwe. W koncu udalo sie, przekroczylismy progi "Paradice Lodge" w ABC na wys. 4,130m! Jakie to uczucie? Choroba wysokosciowa wywoluje mocne zawroty glowy, oczy dostaja wytrzeszczu a jaja sie kurczá-nic przyjemnego...Cudowne widoki na góry, na których wierzcholkach tanczyly ostatnie promienie zachodzacego slonca. Ciepla herbata(1litr) i koniec przedstawienia. Przy kolacji razem z innymi trekkersami z Chin, Francji, USA i UK swietowalismy osiágniécie celu. Czésc ludzi swietowala troche inaczej bo w lózkach, pod wielowarstwowym nakryciem i z lekami na koszmarny ból glowy. Tego wieczoru w jadalni ogrzewaly nas plomienie z butli gazu:) Barthelemy-francuz zyjacy w Frisco nauczyl nas wiele swietnych gier karcianych. Dobrze wiedziec, ze jest jeszcze tyle pasjonujácych gier w karty(min. Barbarossa, Bitwa o Korsyke, Mafia). Bart produkujé gry komputerowe dla EA w Stanach wiéc nic dziwnego.
Na drugi dzien obudzilismy sie o 6am aby podziwiac wschód slonca-oczywscie z kubkami gorácej herabty w rékach. Wschód byl okolo 6.25am a sam show trwal dobra godzine. Staralem sié zrobic jak najwiecej zdjéc jednak ból glowy, który mczyl mnie cala noc mimo wziecia przeciwbólowych oraz -20'C skutecznie utrudnialy mi zadanie. Zrobilem co moglem po czym ruszylem na cieple sniadanie-gotowane ziemniaki z tunczykiem. Potrawa kosztowala fortune ale bylo warto, w koncu ile mozna jesc zupki chinskie i snikersy? Po sniadaniu spakowalismy sie i niechétnie ruszyslismy w dól. Trzeba zaznaczyc, ze w dzien Himalaje przy bezchmurnej pogodnie sa absolutnie cudowne! Kilka osób mówilo nam, ze kiedy trafisz na zime i chmury(w naszym czasie nie bylo ani sniego ani chmur w bazie) to jedyne co widzisz to czubek swojego nosa-wtedy warto zostac kolejná noc w ABS bo widkoki sá tego warte! Dookola wspaniale szczyty: Annapurna south i Annapurna I z jednej strony razem ze swoimi majestatycznymi glacierami z drugiej strony majestatyczny szczyt Machupuchre z pasmem gór obok. Nam dopisala swietna pogoda. Teraz przed nami druga czesc zadania-wrócic do cywilizacji zywym. W jeden dzien pokonalismy dystans z ABC do Bamboo! Bieglismy ja te lanie po górskich pastwiskach. Niestety na drugi dzien, ze nadwyrézylem sobie sciegna za lewym kolanem od tych skoków(przydalyby sie teraz buty trekkingowe z amortyzatorami a nie "addidasy"). Droga z Bamboo do Chomrong byla okupiona bólem i potem. Z prédkosci 60km/h ;) musialem zwolnic na 0,6km/h. Jednym slowem masakra jednak szybko to moje kustykanie zamienilo sié w chodzacá medytacje co pozwolilo nam dokladniej przyjzec sie okolicy. Na noc zatrzymalismy sié u naszej nepalskiej szamanki, która leczyla mnie miodem z ganjá. Adam tez sie zajadal-prewencyjnie oczywiscie. Trzeciego dnia doszlismy do Kymi gdzie caly wieczór gralismy w pokera na zapalki. Czwartego dnia kolano doszlo do siebie i wiekszosc drogi moglem isc z przyzwoitá prédkosciá. Fakt, ze nie wspinasz sié w góre pozwala Ci troche rozejrzec sié na boki i przyobserwowac male cuda dookola. Zamiast wpatrywac sié metr przed swoimi stopami zaczelismy w drodze powrotnej zauwazac jak dramatycznie zmienia sie roslinnosc z kazdym kilometrem. Pomiédzy subtropikalná roslinnosciá "na dole" a skalami okrytymi wiecznym sniegiem sporo sié dzieje. Mijajác liczne wioski, w których nic nie jakby sié nie zmienilo od stuleci czulismy sié jak w filmie dokumentalnym. Przepiekne obrazki z zycia wsi i jej mieszkanców zmagajácych sié codziennie z zyciem i smierciá. Upalne dni i mrozne noce sprawiajá, ze ludzie tu zyjácych nalezá do najbardziej odpornych i silnych jakich spotkalem w swych malych podrózach. To z Nepalu pochodzi jedna z najsilniejszych armi swiata: slynni Gurkhas . Od wielu lat wynajmuja ich Brytyjczycy do najtrudniejszych misji. Ich wytrzymalosc i odwaga czynia ich dumá Nepalu. Gurkhas przechodza ciezkie testy w wieku 17 lat. Jednym z nich jest wielokilometrowy bieg pod góre z tradycyjnym nepalskim koszykiem pelnych kamieni(25kg). Wielu lamie po drodze kosci i biegnie dalej bo wielu jest chétnych na najemnego zolnierza. Rocznie przecietny Gurkha zarabia ok £1,000 i jest wielká dumá rodziny. Presja jest spora bo zycie tu w Nepalu nie jest lekkie. Wielokrotnie widzielismy porterów niosácych rozmaite dobra od zywnosci po rury kanalizacyjne do odleglych górksich wiosek. Normá jest 30kg ale nie zadko niosá nawet 70kg bo konkurencja jest duza. Zarabiajá grosze co tylko potwierdza, ze niewolnictwo dalej istnieje na swiecie i ma sié dobrze. Wielu z tych tragarzy pokonuje dziesiatki kilometrów w sandalach lub klapkach! Jedzá to co je przecietny Nepalczyk: Dhal Bhat czyli zupa z soczewicy, wielka porcja ryzu i jakies warzywne curry jak jest dobry dzien. Dwa razy dziennie, siedem dniw tygodniu. Widzielismy w górach, ze ludzie chodujá kurczaki i kury wiéc pewnie od swieta maja miéso ale generalnie dieta scisle wegetarianska. Niektórzychodza w krótkich spodenkach i mozna przyjzec sie ich kolosalnym nogom. Olbrzymie miesnie, zero tluszczu. Bardzo duzo sié usmiechajá, z wielka zyczliwoscia w oczach. Kilka razy spotkalismy takich porterów w wysokich górach z papierosem w ustach i sandalach przy -10'C. Pozytywnie reagowali widzác mojá buddyjská male i jak wielu wiesniaków nawet z daleka nucili: om mani padme hum co bardzo bawilo Adama.
Ostatnie kilometry do Nayapul byly pelne wewnetrznej ciszy. To co przezylismy zostanie z nami na wiele lat. Nie da sié ukryc, ze marzymy o gorácym prysznicu i nie cuchnácych ciuchach. Dziesiéc dni trekkingu to idealny czas na wlóczége i medytacje. To byla równiez ciezka praca dla mojego niecalkiem przygotowanego organizmu. Jes smutek wymieszany z radosciá oraz satysfakcja z naszej wédrówki na dach swiata.

Brak komentarzy: