czwartek, 21 października 2010

Chandigardh-Kalka-Shimla

Chandigardh-pierwsze miasto z sygnalizacja swietlna na drodze.


W drodze do Chandigardh poznalismy Mohita, który podrózowal z kumplem do tego samego miasta co my. Kiedy na dworcu rzucila sie na nas banda taksiarzy, chlopaki z busa pomogli nam sié od nich uwolnic i wzieli nas do siebie w gosci. I tak znalezlismy sié w jednopokojowym mieszkanku w 6 osob plus koledzy kolegów. Fajnie spedzic noc z tubylcami i zobaczyc realia zyciowe studentów w Indiach. Jeden niewielki pokój z malá scianká wydzielajácá cos co przypominalo kuchenke. Kuchenke bez wody, gazu czy stolu...ale jest. W rogu pokoju materac zaznaczal miejsce spoczynku, pelniác równiez fukcje sofy i stolu. Szafka i kilka wiszácych pólek, na których byly ksiázki i kosmetyki. Podloga kamienna i dosc zimna podkreslala surowosc tego miejsca. Kiedy chlopcy przyniesli jedzenie i piwo zasiedlismy do kolacji zakrapianej równiez ginem, który taszczylismy ze sobá jeszcze z lotniska. "Spróbujcie z sokiem", radzilismy ale tutejsci pijá gin z wodá! Podczas kolacji rozmawialismy o zyciu naszych rówiesników i nie latwo bylo slyszec, w jakich okolicznosciach tutejsi dorastajá. Jakoze Indie maja masakryczne przeludnienie w kazdej dziedzinie zycia, np na 300 wolnych miejsc na uniwersytecie przypada 300 000 kandydatów. Cisnienie jak latwo sie domyslic jest bardzo wysokie. I tak okazalo sié, ze jeden z naszych kompanów studiuje animacje(3D studio max), program na tyle trudny, ze w UK dlatych którzy go znajá czeka wysoko platna praca. Tutaj w Indiach mozesz go znac i nadal mieszkac w warunkach bardzo bardzo skromnych. Kiedy Kot pyta dlaczego nie przylecá do Londynu, w od powiedzi na twarzach naszych gospodarzy pojawia sié zdziwienie i niedowierzanie: "koszt takiego wyjazdu, wlácznie z zalatwieniem wizy przekracza nasze mozliwosci finansowe". Pomimo razácej biedy chlopaki ciágle sié smiejá i patrzá na nas troche jak na kosmitów, którzy niespodziewanie wyládowali w ogródku. Zarty i chichoty sá przerywane czéstymi wizytami pani landlord, która niezyczy sobie halasów. Piékny wieczór czas konczyc bo jutro rano czas nam ruszyc dalej w droge...Piekny wieczór pelen szczerych usmiechów i serdecznosci. Nie da sié ukryc, ze bogactwo ich dobroci przewyzsza nasze zachodnie. Nasza cywilizacja zachodu cierpi biede duchowá, zanik organu bycia czlowiekiem, w tym sensie wiele mamy sié od siebie do nauczenia. Rankiem gdy chcemy zaplacic za goscine pada zdecydowana odpowiedz: gdzie jest przyjazn tam nie ma pieniédzy! Piekne ale chyba nie do konca prawdziwe...
Odstawieni do odpowiedniego busa(do Kalki) ze lzami w oczach zegnam sie z nowymi przyjaciólmi. Do zobaczenia znowu, gdzies kiedys na kolejnej uczcie serc.


Kalka-Shimla i "Gypsy part of train"

Kolejny lokalny autobus i kolejna jazda bez trzymanki(polecam usiásc na tyle gdzie podrzuca najwyzej). Odkád wyjechalismy z Hardiwaru wznosimy sie coraz wyzej. W drodze do Chand. mijalismy pierwsze miejsca zapierajace dech w piersiach. Jeziora otoczone majestatycznymi górami i droga caly czas pnáca sié w góré. Teraz jedziemy do Kalki, skád wezmiemy tzw Toy Train(pociág zabawka)-wysokogórska kolej wáskotorowa, jednak z czterech w Indiach zbudowana przez Korone Brytyjská(rékami indianów) w XIX w. W sumie od zobaczenia dokumentu o tej wyjatkowej koleji(BBC program pt"Great Railway Journeys" czy cos takiego) zaczelismy powaznie z Kotem myslec o dluzszym wypadzie do Indii i o to tu jestesmy z biletami w réku! Niestety kiedy okazuje sié, ze dwa wagoniki drugiej klasy sá juz pelne a rezerwacje na pierwszá klase niemozliwe do zabukowania. No nic taki kawal drogi przebyty, tyle nocy przespanych w zagrzybionych pokojach, nie mówiác o guzach nabitych na tylnych siedzeniach miejskich autobusów jakze teraz mozemy sie poddac? Nie ma takiej opcji! Upychamy sie do mini wagonika zatloczonego juz setká;p hinduskich rodzin usmiechajác sié zyczliwie do zdziwionych pasazerów. Pociág rusza i rozpedziwszy sie do zawrotnej predkosci ok.30km/g mijajác pierwsze urwiska i tunele. Pierwszy tunel i pierwszy szok: indianie krzyczái piszczá w nieboglosy jak tylko pociág wjezdza w tunel. Najglosniej mlodzi nieukrywajac przy tym dzikiej radosci. Trasa ma ponad 100 tuneli a my tylko dwoje uszu...zaczynamy drzec paszcze z tubylcami, ja gwizdze na palcach co wzbudza ogólne zainteresowanie. I dalej do przodu w góry, mijamy wiecej urwisk w dole, których widac wioski i miasteczka. Godzina podrózy i juz wszyscy znajá trzech haole, i namawiajá ich do spiewania boolywoodzkich hitów. Mlode dziewki drá na maksa struny glosowe. Starsze kobitki nie zostajác w tyle ani na moment. Ja dmucham w harmoszke, Kot zasuwa na ukulele a Alfie, Alfie dobrze wygláda. Szybko staje sié on ulubiencem mlodych dziewek, nakreconych jego kréconymi wlosami. W ciágu 6 godzin podrózy pociázek(maly pociág) zatrzymuje sié na 5 stacjach. Szybko robi sié troche wolnego miejsca aby pochodzic(przeskakujác ludzi) wzdluz wagonu rozprostowujác kosci. Kiedy to tylko mozliwe z Alfim siedzimy na schodkach przy otwartych drzwiach. Widok niesamowity! Pod stopami masz kilku setmetrowá przepasc, widzisz pod sobá góry i miasteczka zbudowane na ich sczytach. Im wyzej sié wznosimy tym mocniej chwytam sie zewnétrznych drázków, cialo sié napina pod wplywem pobudzonej wyobrazni. Maly krok dzieli mnie teraz od dlugiego lotu przez te doliny ledwie widoczne tam daleko, daleko w dole. I ciágle w góre, przez kolejne tunele i przelécze. Nie ma drugiej takiej trasy na tej planecie! Podziw dla inzynierów i wszystkich, którzy przyczynili sié do jej powstania(toy train znajduje sié oczywiscie na liscie swiatowych zabytków UNESCO).

Shimla-"malpi disnayland":
Dojezdzamy do stacji koncowej: Shimla! 2,300m npm, wydaje sié jakby to miasteczko bylo na dachu swiata. Slonce chyli sié ku zachodowi przypominajác soczyste mango w soku pomaranczowym. Razem z wysokosciá dosiéga nas zimnawy wiatr a w sandalach i spodenkach. Na stacji szybko namierzyl nas naganiacz wygládajácy jak mlody wódz apaczów. Spokojnym glosem zaproponowal nam odwiedzenie swojego hotelu Uphar(w jez. hindi "podarunek"). Ok, dlaczego nie? 25 minut spacerkiem w góre i jestesmy w centrum Shimli. Uderza nas tutaj czystosc i porzádek. Czuje sié jak w Alpach(tak tez jest nazywany ta czesc niskich Himalaji Himachal Pradesh- Indyjskie Alpy). Trafiamy do hotelu i od razu nam sié podoba! Europejski kibel, ciepla woda, tv, duze lózko i balkon z widokiem na okolice. W nocy te góry oswietlone swiatlem z knajp i domostw oraz lampami drogowymi przypomonalo skrzyzowanie Nowego Jorku z Rzymem. Super wysoko, szkoda tylko, ze balkon byl okratowany chroniác lokatorów przed setkami malp, które tu rzádzá. Cena za pokój tez ok tym bardziej, ze dzielimy na trzech.
Zostajemy w Shimli na dwie noce eksplorujác miasto i jego(jej) mieszkanców. Na pierwszy rzut oka rzuca sié spokój i zorganizowanie. Masa turystów wpada tu w okresie wrzesnia, pazdziernika aby cieszyc sie czystym powietrzem, rzeská wodá(pompowaná na góre przez pompy zainstalowane przez brytyjczyków ponad 150 lat temu!) no i widokami oczywiscie. Relaks, relaks, relaks. Ladujemy akumulatory pierwszego dnia, drugiego idziemy na okoliczná góré, gdzie znajduje sie stara swiatynia dedykowana Hanumanowi(bóg malpa). Spacer w góre zajmuje pól godziny pod ostrym kátem. Na szczycie rzádza malpy-lepiej miec kija, w réce niz np slodycze. Zeby wyrazniej zaznaczyc, ze tu rzádzá maply górole wybudowali gigantycznego Hanumana na wzgórzu. Wlasciwie go wykanczali-nadal stalo wokól niego rusztowanie. Zbliza sié zachód slonca wiéc ruszamy w dól. Alfie(pseudonim artystyczny "Moungly")decyduje sié znalezc nowá drogé powrotná i tak znajdujemy las zywcem wziety z trylogii Tolkiena. Cieple swiatlo zachodzácego "mango" kompletnie nas oczarowywuje. Chwile jak w basniowej opowiesci, ze nie chce sié ruszyc...
Po drodze w dól borykamy sie chaszczem i przepasciami. Wkoncu trafiamy na znany szlak, którym wyszlismy na góre. Powrót do miasteczka na ostatniá kolacje i bierzemy autokar "de lux" o 8.20pm do Manali(dojazd 6am). "delux" jest drozszy od lokalnego busa ale oferuje wygodniejszá jazde. Nie wiele wygodiejsza ale wy.. Ruszamy o czasie i nie mija 5 minut ludzie zaczynajá spawac przez okna! Jeden gostek nie wytrzymal i zygnál w srodku. Kierowca rozpedza sie coraz bardziej a drogi robiá sié coraz kretsze. Juz 3 osoby z glowami za oknem(nie wyjechalismy jeszcze z Shimly wiéc po obu stronach drogi chodza ludzie zastanawiajác sie czemu dzis deszcz tak smierdzi..). Bylem bardzo podekscytowany na poczatku, ze siedze przy oknie od strony urwisk, szybko jednak mialem ochote sie przesiásc zszokowany jak blikso jedziemy przy skarpie! W dole male swiatelka miast inspirowaly wyobraznie do adrenalinowych wizji. Co jakis kawalek sá male bloczki kamienne wskazujáce krawédz ale nie zawsze tam sá. Droga caly czas jest kréta, jest noc a kierowca zasuwa jakby go gonili. Widok zza okna przerazajácy ale jakos ciezko oderwac wzrok. W srodku autokaru leci boolywoodzki film w telewizorze z przed 20 lat, film konczy sié kiedy glówny bohater zabija zlego wpychajác mu w usta kominek od jadácego traktora, aa jeszcze tylko wszyscy tanczá booly dance i pojawiaja sié napisy). Nieco wytyrani podrózá klasy "delux" dojezdzamy do Manali ponad godzine przed czasem. Ze zméczenia zapomnialem pogratulowac kierowcy zero zderzen z rzeczywistosciá. Z bas stajszyn przejmuje nas nowo poznany naganiacz i idziemy spac o 5.30am w Manali!!! cdn...

Brak komentarzy: