niedziela, 10 października 2010

New Delhi-Hardiwar-Rishikesh


Opuscilismy New Delhi w czwartek pociágiem do Hardiwar o 3.20pm. Mamy nadziejé, ze nie szybko tu wrócimy. Kupilismy bilety na drugá klase dzien wczesniej w oficjalnym
biurze turytycznym na piétrze dworca, do którego wpadalismy aby okazyjnie sié ochlodzic. Na tym samym pietrzé znajduje sié równiez "refreshemnts room" gdzie za 22rs czyli 30 pensów mozna zjesc bardzo smaczne thali. Thali to zestaw kilku potraw min dhalu(potrawa z soczewicy), cos w stylu warzywnego curry, ryz, cziapati,
odrobina marynowanych warzyw w kolorze czerwonym(zapewne chilli sádzác po ostrosci) i odrobina jogurtu, którego nie jedlismy, nie chcác ryzykowac kontaktu z zimnym produktem mlecznym niewiadomego pochodzenia. Sama knajpa dworcowa wygládala okrutnie
brzydko, brudna z grzybami na scianach i suficie. Okna pokryte syfem sprzed 50 lat ale...jedzenie pyszne i tanie. Za ten sam zestaw placilismy 220rs kolo hotelu, w budzie nie wiele czystszej od tej dworcowej.
Gdy trafilismy na tá dworcowaá stolówké pierwszy raz poznalismy tam bardzo sympatycznego czleka o europejskich rysach, który jak sié okazalo zyje w Indiach od 4 lat. Gdyby nie jasna karnacja nie mozna byloby go rozpoznac jako "zachodniaka".
Siedzial przy stole w brudnych ubraniach w turbanie na glowie. Oczy niczym dwa jeziora usmiechaly sié cieplo do kazdego.
Do tego dlugie wlosy i broda spiéta w malá kulke. Po krótkiej rozmowie okazalo sié, ze pochodzi ze Szwajcarii jednak to w Indiach na ten czas jest jego dom. Pieniádze zarobione w Szwajcarii w ciágu 3 miesiécy wystarczajá mu na 3 lata w Indiach
ale nie ukrywal, ze zyje bardzo skromnie. Zadko porusza sié pociágami choc duzo podrózuje. W przyszlym tygodniu czeka na niego samolot do Tajlandii, jednak stwierdzil, ze chyba pojedzie do Varanasi na swieto Divali a Tajlandie sobie przelozy na inny czas. Zrobilem mu kilka zdjéc i pozegnalismy sié. Spotkanie Bruno bo tka mial na imié bylo chyba najsympatyczniejszá chwilá w New Delhi. Spokój i dzieciéca niewinnosc jaka od niego bila byla równie bezcenna jak kropla zimnej wody w tym piekielnym zaduchu. Gdziekolwiek jestes Bruno: Namaste!

Po 5 godzinnej podrózy pociágiem w kierunku pólnocnym poczulismy ulgé i powiew swiezszego powietrza. Sama jazda byla dosyc méczáca. Bycie zamrozonym w jednej pozycji przez kilka godzin w wagonie pelnym halasu to srednia przyjemnosc ale kiedy
dojechalismy do dworca w Hardiwar czuc bylo nieco nizszá temperature i lekkosc powietrza. Samo miasteczko duz czystsze i mniej szalone w porównaniu ze stolicá. Hardiwar dla hindusów jest tym czym Jerozolima dla Chrzescijan. Glówna droga przebiega równolegle do swietej rzeki Ganges. Mnóstwo tu swiátyn, których nie obejrzelismy zbyt zmeczenie podrozá. Razem z dwójká backpakersów, których poznalismy w pociágu ruszylismy w poszukiwaniu hotelu. Trzeba jeszcze dodac, ze nie brakuje
tu rikszarzy, którzy bardzo bezposrednio oferujá swoje uslugi, moze nie tak natretnie jak w New Delhi ale nadal dosc konsekwentnie.
Nauczylismy sié, ze najlepiej ich kompletnie ignorowac i absolutnie nie nawiázywac kontaktu wzrokowego. Kiedy zwrócisz na jednego uwage-ten bedzie za tobá szedl nastépne 200 metrów opowiadajác niestworzone historie.
Dosc szybko znalezlismy pokój za 300rs w bardzo kiepskim stanie ale...bylo lózko! Kibel przypominal opuszczone pomieszczenie szpitalne z drugiej wojny swiatowej. Zimna woda ciekla dwoma malymi strumyczkami przez zardzewialy przysznic. Popékane sciany z grzybami w kiblu i pokoju za to zdjecia Osho na korytazach kazdego piétra z napisem jakze trafnym: Meditation is the only way! Otwieram butelke ginu i pije twoje zdrówko Sri Rajnesh...


Piátek 8go pazdziernika, dzien 5ty naszej podrózy i 4 dzien w Indiach. Wstajemy w poludnie, po prysznicu w "celi smierci" idziemy na sniadanko po drugiej stronie drogi. Tutaj thali serwujá za 50rs z tym, ze 6 hindusów podchodzi do ciebie co minute i oferuje dokladke. Jedzenie wysmienite lácznie ze slodkimi ciasteczkami. W takich chwilach chcialoby sié miec nieograniczoná pojemnosc zoládka. Nasi gospodarze, którzy ciágle podchodzá oferujác dokladke czujá sié zawiedzeni tym jak szybko sié najadlem. Muszé jeszcze napisac, ze standar tej knajpki bardzo wysoki, znaczy prosto ale bardzo czysto! Po sniadanio-obiedzie ruszamy w poszukiwaniu autobusu do Rishikeshu. Mozna wziásc riksze za 400rs albo busa za 22rs.
Postanowilismy spróbowac busa i po 10 min juz bylismy w drodze autobusem pelnym...tubylców. Jazda byla o wiele ciekawsza(moze to swieze powietrze?)
od tej pociágiem. Kierowca dzielnie omijal krowy wypoczywajáce na srodku drogi i w ciágu jakichs 45 min bylismy na miejscu.
Z dworca przejela nas riksza i za 80rs dojechalismy w okolice drugiego mostu(Lakshman Yhuta) gdzie znalezlismy pokój za 400rs za dobe w Green Hills Cottage z piéknym widokiem na owe zielona wzgórza.
Siedze wlasnie na balkonie zerkajác na tá spokojná okolice spisujác dotychczasowá podróz. Adas polozyl sié na drzemké...
Jak uprzedzali znajomi, podrózowanie po Indiach wymaga regularnych przerw na odpoczynek. Jakby nie bylo jest to spora zmiana dla organizmu przeniesc sié w kilka godzin z jesiennego Londynu do Indyjskich tropików. Shanti shanti.

Brak komentarzy: