wtorek, 26 maja 2009

"turn on-tune in-drope out"

Wczoraj wrócilismy z Kotem z Firegathering festival http://www.firegathering.co.uk/ -istne las vegas parano! Do ostatniej chwili nie wiedzialem czego sie spodziewac ale kiedy zobaczylem kierowce busa podobnego do Ozziego i sprzedawcy biletów w strojach elfów jarajacych blanty poczulem, ze bedzie sie dzialo. Sam festival koncentrowal sie zaglowaniu róznego rodzaju podpalonymi zabawkami, sztuce cyrkowej i muzyce. Jedna glówna scena(reggea, ska, rock, indie) mniejsza pod namiotem(alternativ, blues, psychodelic rock, ambient) plus oszklony basen z muzyka elektorniczná. W kazdym z tych miejsc byly oferowane inne dopalacze. Mowiác szczerze alkohol byl najmniej popularny:) Jako, ze "organizatorzy" sami tripowali a zadnej ochrony czy policji nie bylo kazdy robil co chcial i robil to na maksa...Urok malych festiwali jak ten(okolo 1,500 ludzi a raczej w kosmitów w strojach pszczól, ptaków, koni, ryb, klaunów, koszów na smieci itd) ma to do siebie, ze masz okazje poznac wiékszosc uczestników w ciagu tych kilku dni i nocy. Malo sie spi bo jest zbyt wiele do zrobienia-naduzyte srodki wspomagajace nie dajá spac wiéc trzeba wziasc wiecej aby przeciagnac tripa na kolejne kilka godzin. Idác do namiotu spotykasz kilkanascie osób oferujácych ci "fajké pokoju" co sprawia, ze dojscie do legowiska zajmuje póltorej dnia po czym budzisz sie w czyims hamaku po drugiej stronie imprezy...w zyciu nie widzialem tak szurniétych ludzi w jednym miejscu(polski lodstok sie chowa), nie ma kradziezy ani glupich zartów. Jest za to wielogodzinna jazda pod okiem dzikiej natury. Odkrywasz, ze prawdziwy odpoczynek przychodzi ze zjednoczonego stanu umyslu a nie ze snu, ze jedna minuta to wiecznosc i to, ze "cokolwiek widze nic nie znaczy poza tym znaczeniem, które mu sam nadalem". Za glówná scená byl sad niczym rajski ogród, w którym znajdowaly sie namioty z masazami, reiki, gongami i misami tybetanskimi. Siadasz sobie przed takim gongiem i wraz z dzwiékiem wszystko sie rozplywa, jestes przestrzeniá dla tego dzwiéku, który zabiera cié w swiadmosc tej sekundy. Sam zalapalem sie na robienie lomi lomi nui, mogác tym samym dorobic sobie na kolejne cukierki( swoja droga robienie masazu nie czujác wlasnego ciala to wyjatkowe przezycie). Byly równiez zajécia z tai chi, jogi, záglowania itp. Piekne bylo to, ze wiékszosc takich uczestników takich warsztatów bylo na haju i nikt nie powiedzial ani slowa-zadnych pouczen i srogiego wzroku ze strony starszych intruktorów raczej szacunek i akceptacja. Kazdy jest sobá i robi to na co ma ochoté szanujác przestrzen blizniego. Bedác w Zarach wkurzalo mnie jak towarzystwo pod wplywem alko robi bardzo glupie zarty innym pijanym czy spiácym. Tutaj 3 dni maratonu cpania i zero zniszczen czy wypadków, zero kradziezy i chamstwa. Moze dlatego, ze wiekszosc z tych ludzi to osoby inteligentne, pracujáce na odpowiedzialnych stanowiska, którzy majá ochoté na maksymalny relax a nie rozpierduche w stylu mlodej sfrustrowanej chulaganiety. Przez pierwsze godziny robilem troche zdjéc i filmów, z czasem odpuscilem sobie chcác zanuzyc sié maksymalnie w to doswiadczenie. Z soboty na niedziele trafilismy do namiotu z transowá muzá i rzutnikiem psychodelicznych slajdów. Tam zostalismy prawie do rana ogládajác film "Microkosmos" pod wplywem magicznych proszków. Skrécik z wlascicielká wigwamu i dalej na pole namiotowe przywitac wschód slonca pod wplywem innych roslin mocy. Spac sié nie dalo nawet kolo poludnia wiéc imprezka trwala do zmierzchu poczym razem z Kotem zdecydowalismy sie na malá drzemke...obudzilismy sié nad ranem w poniedzialek. Muzyka nadal dobiegala z glównej sceny a grupki miedzy namiotami dyskutowali o kwantowosci soku pomaranczowego i jednym gosciu, który przebaral sie za pszczolé udajácá czlowieka, który udaje rybe ale napradé to byl koniem. W poludnie powrót na dworzec-ostatni blancik i powrót do miejskiego matrixu. Nadal nie wiem jak dotarlem do pracy i odwalilem 8 godzin ledwo mogác chodzic i skoncentrowac sie na jednej rzeczy dluzej niz 2 sekundy. Razem z Kotem doszlismy do wniosku, ze w to lato zamiast zagranicznego urlopu zaliczymy jeszcze kilka festiwali. Drogi czytelniku, jesli bliski jest ci duch róznowych lat szescdziesiatych, kwiatów we wlosach i dobrej muzyki to z calego serca polecam taki festival- ten sam duch mlodosci i wolnosci nadal mozna odnalezc dzisiaj ale nie szukaj go na naglonionych, skomercjalizowanych imprezach-poszukaj tam gdzie jeszcze nie sprawdzales;)

2 komentarze:

ebe pisze...

Kochaj i rób co chcesz...:)))

cronopio pisze...

huehue fajowo!grunt to się nie przejmować ;)