Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Podróze. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Podróze. Pokaż wszystkie posty

piątek, 6 maja 2011

Rainbow Ghatering czyli Téczowa Rodzina.


Wlóczác sie po Azji, napotykalismy ciágle fantastycznych swirów, którzy ciágle wspominali cos o zlotach w róznych czesciach swiata tzw Téczowej Rodziny (Rainbow Family). Na odludziu spotyka sie co roku grupa "dzikich" aby zyc swietowac w naturze...Dzisiaj ktos zyczliwy podeslal mi taká galerie zdjéc, z Rainbow Ghatering:

http://www.behance.net/gallery/Rainbow-Gathering/1193675


"Jeżeli myślicie, że era hipisów bezpowrotnie odeszła w zapomnienie, jesteście w błędzie. Aby przekonać się o tym na własne oczy najlepiej wybrać się na Rainbow Gathering. Na czym to polega? Gdzie się odbywa? Kto może wziąć w tym udział? Przeczytaj i przekonaj się, czy pasujesz do tęczowego towarzystwa.

Idea tęczowych kręgów wywodzi się z międzynarodowego ruchu Rainbow Family, zrzeszającego ludzi różnego światopoglądu i wyznania, którzy hołdują hipisowskim wartościom (zaprowadzenie na świecie pokoju, miłości itp.). Co roku tęczowe rodziny z różnych regionów zbierają się w jednym miejscu, zakładają tymczasowe wioski i celebrują wspólnie spędzany czas. Uczestnicy takich zgromadzeń, zgodnie z ich filozofią, z otwartymi rękoma witają wszystkich podróżników, wędrownych muzyków i inne osoby, które zawitają na Rainbow Gathering, niezlaeżnie od ich światopoglądu czy subkulturowej przynależności. Zazwyczaj tęczowe zjazdy pokrywają się z kalendarzem astronomicznym i trwają miesiąc księżycowy. Kiedy Księżyc obiegnie wokół kulę ziemską i wejdzie w kolejny cykl, tęczowa wioska jest rozkładana i wszyscy rozchodzą się we własne strony.

Pierwsze Rainbow Gathering odbyło się w lipcu 1972 r. w Kolorado i było wspólną inicjatywą „plemion” z Północnej Karoliny oraz Wybrzeża Północno-Zachodniego. W historycznym zlocie wzięło udział około 20 tys. osób. Drugie spotkanie, które ugruntowało rodzącą się tradycję, zostało zorganizowane w Wyoming rok później. Od tego czasu idea tęczowych wiosek rozprzestrzeniła się po całym świecie i obecnie prowizoryczne obozowiska można spotkać w każdym zakątku globu..."

wiecej: http://boatkaa.wordpress.com/2011/04/01/rainbow-gathering-czyli-hipisi-ciagle-zyja/


Rainbow Gathering 2009 from American Festivals Project on Vimeo.

środa, 2 lutego 2011

"Egzamin na Swira"


"Czyli mały i niepraktyczny rusko-polski słownik slangu hipisowskiego

Do którego zbierałem materiał w listopadzie 2007, czekając na okazję, by tanio kupić w Moskwie samochód.

Od żony dostałem na ten cel tylko 25 tysięcy złotych, do tego uparłem się, że ma to być auto rosyjskie i koniecznie z napędem na cztery koła, skoro mam dojechać nim w zimie na koniec Azji, aż do Władywostoku. To podróż śladami napisanej w 1957 roku książki "Reportaż z XXI wieku", która opowiada, jak będzie wyglądał Związek Radziecki za 50 lat. To znaczy w 2007 roku.

Dlatego szukałem moich rówieśników, ludzi koło pięćdziesiątki, którzy tak jak ja w latach 70. zostali hipisami.

Askat'

- dziadować, naciągać, wyłudzać. Od angielskiego ask - pytać. Główne źródło dochodów większości hipisów.

To nie jest zwyczajna żebranina, ale twórcze uwodzenie legendą, artystyczne nabijanie frajera w butelkę. Od ponad 30 lat jedną z najbardziej skutecznych jest metoda "na Estończyka".

Zaczepiasz na ulicy starszego człowieka i z udawanym estońskim akcentem mówisz, że jesteś z Tallina i że dobrze wiesz, że Rosjanie nie cierpią Estończyków. Każdy wychowany w ZSRR człowiek gwałtownie zaprzeczy. Trochę trzeba się pospierać na ten temat, a wreszcie poprosić o kilka rubli, bo zabrakło ci na bilet powrotny do domu. Zawsze coś dostaniesz, żeby nie wyszło na to, że ludzie radzieccy są nacjonalistami.

Bitnicy

- bigbitowcy, radziecka złota młodzież końca lat 60. W ZSRR bardzo obraźliwe słowo. To dzieci dyplomatów, wysokich urzędników i partyjnej nomenklatury. W Moskwie zbierali się na placu Puszkina, na skwerze wokół pomnika poety. Nic nie robili. Siedzieli na ławkach i pili bardzo tanie i słodkie, ale mocne bełty - ruskie porto.

Wołodia "Dzen-Baptist", w skrócie "Bep", przystał do nich w 1971 roku. Miał 23 lata. - Dwa-trzy lata później zaczęliśmy nazywać siebie hipisami - mówi. - Milicja nas nie ruszała, bo się bali naszych rodziców. Mój ojciec był generałem lotnictwa. Tylko my mieliśmy w domach zagraniczne książki i prasę, z których dowiedzieliśmy się wszystkiego o hipisach.

Sytuacja zmieniła się z końcem lat 70., z nadejściem drugiego, tym razem dużego pokolenia dzieci kwiatów. To była młodzież z normalnych, inteligenckich domów.

- I nawet o tym nie wiedząc, hipisi zostali ruchem protestu - mówi "Bep". - Mało aktywnym, biernym, raczej ruchem odmowy uczestnictwa niż walki.

Tych milicjanci się już nie bali."

Więcej... http://wyborcza.pl/1,95364,5264769,Egzamin_na_swira.html#ixzz1Co8OxRLd

Powyzsze to oczywiscie fragment mocnej ksiázki, reportazu wlasciwie Jacka Hugo Badera pt "Biala Goráczka"-pozycja obowiázkowa.

http://www.youtube.com/watch?v=5BSCfLKeE8k

wtorek, 25 stycznia 2011

Busem Przez Swiat!


O kilku takich co wybrali sié na podbój Europy dwudzestoletnim busem. Made in Poland:) Gioráco polecam:

Czesc 1: http://www.youtube.com/watch?v=FcVndGtw41I&feature=related

"Fotoblog o podróżach kultowym VW Transporterem" http://www.busemprzezswiat.pl/

sobota, 15 stycznia 2011

Eksperyment domowy pt "Podróz do Indii"

Ten post bédzie dedykowany wszystkim, którzy kochajá podróze ale z róznych wzglédów nie chcá lub nie mogá sié ruszyc.
Jesli marzá Ci sié Indie zapraszam do obejrzenia dwóch krótkich wideo z linków. Dla oddania wrazen zapachowych zapal kilka kadzidelek w pokoju, wysyp dookola biurka(lub gdziekolwiek masz ekran) kilka worków smieci, jakies zgnite jedzonko, w kuchni przypal na patelni chilli, kurkume i imbir. Jak zapach sié "przegryzie" kliknij tutaj:

Waranasi(znane równiez jako Benares)
http://www.youtube.com/watch?v=u4NOzqeJY-Y&feature=channel

Delhi:
http://www.youtube.com/watch?v=AObkqYQ7OCM&feature=channel

Nie wklejam filmików tutaj ze wzglédu na rozmiar. Najlepiej ogládnijcie sobie je na duzym ekranie w najwyzszej jakosci na jaká pozwala wam wasz sprzét.
Aha bylbym zapomnial: podkréccie dzwiék glosniej(bo powiedzmy jestescie na ulicy w Indiach i nie macie stoperów w uszach).

Zapach ludzkich i zwierzécych kupek dryfujácy w powietrzu radzé sobie zostawic na rzeczywisty pobyt w Indiach.

piątek, 14 stycznia 2011

"W 17 minut dookola swiata."


"Możemy poznać odpowiedź na to pytanie, oglądając ciekawy film, który znajduje się na YouTube. Materiał trwa niecałe 17 minut, a przedstawia przykładowy dzień z życia ludzi mieszkających w największych metropoliach świata.

Budzimy się w niezatłoczonym jeszcze Tokio, następnie idąc ulicami Nowego Yorku, znajdujemy się w Wenecji wczesnym rankiem, gdzie możemy podziwiać piękny wschód słońca. Rano wybieramy się na targ w Stambule, by potem trafić na zatłoczone ulice Delhi."

Klik:
http://fotoblogia.pl/2011/01/11/w-17-minut-dookola-swiata-z-canonem-5d-mark-ii-wideo

Mieczyslaw Bieniek


Do galerii "zywi za zycia" dorzucam dzis kolejna barwná postac: Mieczyslaw Bieniek! Takiego oto linka podrzucila dzis Ebe ku uciesze mego serca: http://przewodnik.onet.pl/zakreceni/hajer-nie-do-zajechania,1,4104584,artykul.html
fragment: "Hajer nie do zajechania"

W Singapurze budował krematoria, w Indonezji był rybakiem, w Indiach pomocnikiem mleczarza, a wszędzie tam, gdzie pojawiały się kłopoty – generałem na wakacjach. Tak naprawdę to emerytowany górnik strzałowy z Katowic. Mieczysław Bieniek. Hajer, nie do zajechania.

Szuakajác dalej, znalazlem recenzje ksiázki napisaná przez niego pt "Hajer jedzie do Dalajlamy" -fragment recenzji:
Autor po ciężkim wypadku w kopalni zabrał się za wojaże po świecie, a w 2006 roku odbył kilkumiesięczną podróż lądem do Jego Świętobliwości. Tę swego rodzaju pielgrzymkę poprzedził szereg pomniejszych „wypadów”, w których także możemy uczestniczyć dzięki zapiskom Bieńka. Jego barwne opowieści o dalekich, egzotycznych krajach przeplatają się ze wspomnieniami z lat dziecięcych spędzonych w Wełnowcu oraz szkolnymi wybrykami. Wszystko to jest okraszone śląską gwarą i podlane sporą dawką najlepszego na świecie bimbru.

Impulsem do wyrwania się ze „zwyczajnego” życia jest szereg wypadków, w wyniku których autor stracił wzrok w jednym oku i przestał słyszeć na jedno ucho. By poradzić sobie z ograniczoną sprawnością, Bieniek rusza w szaloną podróż do Indii – bez znajomości języków, bez przewodników i map. Ta wędrówka całkowicie odmienia jego życie i od tego czasu codzienność wypełniają mu książki, nauka angielskiego i… kolejne wyprawy. Tytułowa wyprawa do Dalajlamy miała miejsce po pięciu latach od tej pierwszej, indyjskiej eskapady i była swoistym rozliczeniem się z dotychczasowym życiem.

Rozpoczęta w Katowicach na autostradzie A4 w kierunku Krakowa podróż obfituje w niezwykle przygody, podobnie jak niezwykłe jest całe przedsięwzięcie. Wraz z autorem bawimy się zatem na weselu w Kijowie, podczas podróży z Charkowa do Toszkientu w Uzbekistanie umacniamy przyjaźń polsko-rosyjską, zagryzając historie swojską kiełbasą.
Reszta: http://www.granice.pl/recenzja,Hajer_jedzie_do_Dalajlamy,3016

wtorek, 11 stycznia 2011

Podróze po Indiach. Poradnik cz.2


Jak przygotowac sie do podrózy?
-Zaleznie, w którá czesc olbrzymich Indii uderzasz.
Na pewno warto poczytac o zwyczajach i historii danego miejsca.
Na dzien dzisiejszy jest sporo filmów, które opowiadajá co nieco o Indiach.
Do klasyki mozna zaliczyc:
-Slumdogmilioner
-Ghandi
-Darjeeling Limited
-Sita Sing Blues
-filmy by Deepa Mehta


Warto zabrac
-duzá dawké humoru i stoicyzmu
-cierpliwosc
-plecak, ja mialem maly tylko 30l i jak zaczely sie zakupy ksiázek, pamiatek ciuchów to troche zaczynalo brakowac. Adam mial za to wielki plecak 0 firmy Mountainlife z doczepionym mini plecakiem(15l) -genialny pomysl.
-apteczke z podstawowym zestawem pierwszej pomocy, tabletki przeciwbólowe
-récznik podrózniczy ze specjalnego materialu, który szybko schnie i zajmuje malo miejsca(mozna tez bez récznika jak wielu hipisów: sundried)
-spodnie nieprzemakalne z odpinanymi nogawkami i wieloma kieszeniami
-wiatrówke
-cieplá bluze
-przewodnik, który pokrywa sie z Twoim stylem podrózy(bibliá backpakersów jest Lonely Planet). Jesli tak jak my wybierasz sié najpierw do Indii a nastépnie do Nepalu zaopatrz sié tylko w Indysjki-drugi kupisz z latwosciá po drodze albo zamienisz sié z kims kto wjezdza z Nepalu do Indii. Przewodnik po Indiach to niezla cegla wiéc jesli wiesz, ze np nie jedziesz na poludnie mozesz zrobic jak my-wyrwac tá czesc i podarowac komus kto tam jedzie.
-wygodne buty sportowe plus sandalki
-siatke ochronná na komary
-butelka na wodé z wmontowanym filtrem!
-czapke lub kapelusz
-okulary przeciwsloneczne
-sznurek
-scyzoryk
-malá latarke
-aparat fotograficzny, notatnik
-podstawowe kosmetyki

Nie zabierac
W zasadzie odradzam zabierac wiele ciuchów, które tam mozna kupic za grosze z materialów lepiej przystosowanych na tamtejszy klimat(no i jest pamiátka)
-ksiázki po ang mozna kupic w kazdym turystycznym miasteczku
-3/4 pierdól które "mogá sié przydac"


Przechowywanie pieniedzy
Duzo ludzi uzywa specjalne paski z kieszeniá na kase i paszport. Nigdy o dziwo! nie mielsimy problemu z kradziezá. Tubylcy bédá bajerujá i wciskaja kit na maksa ale bezposrednia kradziez to jakby nie w ich stylu(oczywiscie wskazana jest rozsádna uwaznosc). Przyjaciel, który rok temu przekraczal granice Indii z Nepalem zostal napadniéty przez bande kradzieji, którzy dokladnie wiedzieli gdzie szukac paska z kieszeniá, którego nie nosi sie na widoku. Myslé, ze najrozsádniej jest nie nosic duzych sum w gotówce a jak juz to miec já schowaná w kilku mijescach. W sumie to jedyny niemily incydent o jakim slyszalem.

Szczepienia
http://www.odyssei.com/pl/health/indie.php
My zaszczepilismy sié na wirusowe zapalenie wátroby typu A i B oraz na tézec. Sporo ludzi znam jednak, którzy na Indie ruszyli bez szczepien i przezyli.

Ubezpieczenia
Sie nie ubezpieczalismy ale generalnie warto biorác pod uwagé ile dziwnych rzeczy sié wydarza w drodze...


Kilka przydatnych linków:


http://www.indie.pl/

http://kaveri-indie.blogspot.com/


http://www.indie.sfc.pl/index.html

http://www.globtroter.pl/artykuly/125,indie,mistyczna,podroz,do,indii.html

http://www.national-geographic.pl/

niedziela, 9 stycznia 2011

3 foto albumy


Dzisiaj okolo 3 nad ranem powstal dlugoobiecywany foto album."From Asia With Love" zawiera glównie portrety ludzi spotkanych podczas naszej podrózy i to im chcialbym go dedykowac:

http://www.lsdimensions.com/Travel/IndiaNepal/16418489_hNLGM#1235053487_deiLR

http://www.lsdimensions.com/Travel/India/16419968_UjCyZ#1235159634_uPPHH

Polecam uzyc opcji po prawej u góry: SLIDESHOW.

Album nr2: "Around Annapurna, Nepal" http://www.lsdimensions.com/Travel/Around-Annapurna/16275321_DhLfD#1222785398_bxMYF

Trzeci chyba ostatni album z tej wycieczki: "Om Mani Padme Hum"

http://www.lsdimensions.com/People/Om-Mani-Padme-Hum/15406639_ptL6N#1153123158_WHWvh

sobota, 1 stycznia 2011

Podróze po Indiach. Poradnik cz. 1

foto z Google


W zwiázku z nadeslanymi pytaniami o kulisy naszych przygotowan, kosztów podrózy itp, postaram sié tu udzielic kilku przydatnych rad i informacji.

Zaznaczam, ze ponizsze wskazówki wynikajá z naszego tylko 2 miesiécznego pobytu w Pólnocnych Indiach i nadal pozostajá sporym uogólnieniem.

Indie (nasze 2 miesiáce kosztowaly okolo £500 czyli jakies 2000zl na glowe plus przelot)

Na "dzien dobry" powinienes wiedziec, ze jesli ruszasz na bodbój zabytków i turystycznych tzw atrakcji a targowanie sié nie uznajesz za dyscypline sztuki to lepiej zacznij oszczedzac grosza i wynajmnij se przewodnika!
Jesli natomiast ruszasz na Indie szukajác surrealistycznego przezycia, mistycyzmu pod grubá warstwá brudu i niewygody to czytaj dalej...


Pobyt w Indiach i zycie w nich moze byc bardzo tanie jesli jestes przygotowana/ny na bardzo skromne warunki, do których naprawde mozna sie przyzwyczaic a nawet podobno polubiec.

Generalnie sa trzy kategorie turystów:
-budget czyli backpakersi: najczesciej mlodzi, weseli studenci jedzácy byle co i spiácy byle gdzie. Ich "bibliá" jest swietny przewodnik LONELY PLANET!

-midrange: powiedzmy zamozniejsza klasa srednia, nowoposlubieni itp

-top end czy delux dla wygodnickich z wiékszym portfelem

Na "dzien dobry" powinienes wiedziec, ze jesli ruszasz na bodbój zabytków i turystycznych tzw atrakcji a targowanie sié nie uznajesz za dyscypline sztuki to lepiej zacznij oszczedzac grosza i wynajmnij se przewodnika!
Jesli natomiast ruszasz na Indie szukajác surrealistycznego przezycia, mistycyzmu pod grubá warstwá brudu i niewygody to czytaj dalej...

Z naszego doswiadczenia mozemy mówic glównie o kategorii backpakersów. Czasami zatrzymywalismy sié w lepszych hotelach kiedy np zméczeni dlugá podrózá zamarzylsmy sobie gorácy prysznic. Najciézej zdecydowanie jest na poczátku kiedy eurpejska psycho-fizyczna kondycja dostosowuje sié do realiów i klimatu Azji.

Pokój
Ceny za nocleg w duzym miescie jak New Delhi wyjdzie ok 400rs czyli 20zl(budget). Za przywoity pokój hotelowy mozna targowac okolo 1000rs za noc; 50zl(midrange).
W mniejszych miasteczkach mozna znalezc pokój za 100rs za noc. Zalezy tez oczywiscie czy pokój jest jedno czy dwu osobowy. Generalnie ceny wachaly sié od 100rs do 500rs za naprawde przyjemny pokój. Jesli wybierzesz sié do miejsc malo turystycznych ceny za lózko i jedzenie moga byc naprawde symboliczne.
Cenna rada: nigdy nie bierz pierwszego lepszego pokoju! Sprawdz conajmniej kilka guest housów i ostro sié targuj. Argumenty, które sié sprawdzajá przy negocjacjach to:
-zostane na kilka dni
-polece to miejsce znajomym
-wskazywanie wad miejsca
-za rogiem jest taniej
-jestem z biednej Polski a nie z UK
Z naszego doswiadczenia im prymitywniejsze warunki na stanie tym ciekawsza ekipa ludzi. Wygodnickie hotele i podróze pierwszá klasá pelne sá bogackich nudziarzy...

Pamiétaj aby sprawdzic czy jest prád, woda i kontakty elektr. i uwaga! cos co Indianie czy Nepalczycy uzywajá jak turysta za dobrze sié targuje-extra podatek!
Dowiadujesz sié o nim oczywiscie na koniec przy placeniu za nocleg. Dla pewnosci targujác sié spytaj o tax;)
Kazdy hotelik i guest house w Indiach wymagal spisania naszych paszportów. Do wielkiej ksiégi trzeba wpisac podstawowe dane.

Zywnosc
Dobra wiadomosc jest taka, ze nie trzeba brac kanapek bo wyjdá o duzo drozej niz lokalne przysmaki-glównie wegetarianskie!
Turystyczne knajpy oferujá spory wybór kontynentalnego zarcia jak pizza, hamburgery,cola itd. Za takie europejskie delicje placi sie okolo 120rs(9zl) i nie zawsze smakuje jak w domu.
Moja rada: delektuj sié wspanialá kuchniá indyjská za "30rs"! W Dhabach gotujá i jedzá tubylcy. Czésto brakuje w nich Menu gdyz na ogól serwujá standardy jak Thali czyli zestaw róznych warzywnych curry, dal(soczewica), ryz, chapati, jogurt. Czésto w takich dhabach warunki higieniczne sa przerazajáce ale za to naprawdé dobrze smakuje i mozna prosic o dokladki . Dla pewnosci warto ustalic cene na poczátku ale na ogól sá uczciwi przygládajác sié z zaciekawieniem i radosciá na zachodniego turyste w ich skromnych progach. Na stacjach dworcowych szukaj tzw Refreshment Room gdzie thali zjesz nawet za 25rupi!

Smaki Indii.
Generalnie nie tak ostro:)) Nawet w dhabach mozna poprosic o wersje turystyczná . Specyficzny smak egzotycznych przypraw i warzyw sprawil, ze kuchnia indyjska podbila wiele serc na calym swiecie. My tu w Londynie jedlismy tego sporo wiéc nie bylo mowy o przestaiwaniu sié na inne jedzenie(choc lepiej smakuje w Indiach) jednak wiele napotkanych turystów skarzylo sié na "rewolucje" w ukladzie pokarmowym. Cóz, jak to mówiá -"sraczka dopadnie Cié tu prédzej czy pózniej.".

Woda
Przewaznie butelkowana-ogólnie dostépna. Srednio za litr wody nie nalezy placic wiecej niz 10-20rs. Na ebayu mozna znalezc fantastyczny wynalazek: butelka na wode z wymiennym filtrem, która starcza na wiele wiele litrów! Z taka butelká mozesz byc spokojny o uzywanie kranówek czy z górskich rzek.

W indysjkich Himalajach(Himachal Pradesh) przelamalem sié i pilem wode, która trafia na stól w dzbanku przed posilkiem. Od tego momentu w wiékszosci knajp, nawet w dhabach pilem z dzbanka i bylo ok chociaz zalecane jest na wszelki wypadek pic tylko butelkowaná.

Alkohol i reszta...
Reszta dostépna praktycznie wszédzie z alkoholem gorzej. Swiete miejsca Indii pozbawione sá ch sklepików monopolowych pana hindusa.

Higiena?

-nieznany zachodni wynalazek.
Lagodnie mówiác pozastawia wiele do zyczenia. Nawet w ladnych knajpach kiedy idziesz do kibla czésto przechodzisz przez kuchnie-bardzo nieladná.

Sporo turystów uzywa specjalny zel antybakteryjny, którym myli réce przed posilkiem i po. Mnie sié nie chcialo w to bawic jak tylko zobaczylem knajpe "od kuchni". Kazdy posilek blogoslawilem wdziécznosciá i tyle z bhp.


Transport

Autorisksza:
Poruszajác sié po miescie najlepsze sá autoriksze-trzeba sié ostro targowac. Czésto cena wyjsciowa jest 15 razy wyzsza od wlasciwej. Warto pytac hotelowych gospodarzy to ile powinien kosztowac dojazd(lub zaczep przechodnia-czésto mlodzi studenci wstydzá sié za przekréty swoich rodaków i chétnie cos poradzá).
Kiedy bierzesz riksze do hotelu bádz gotowy na uslyszenie absurdalnych klamstw. Rikszarze dostaje prowizje od hoteli, guest housów, sklepów za przytarganie nadzianego turyste.

Busy:
Glównie dwie kategorie: autobus lokalny i turystyczny. Ten pierwszy o wiele tanszy ale za to zatloczony i niewygodny jest dobrym sposobem przyjrzeniu sié tubylcom. Nie zdziw sié jak zewszád ogarnie Cié muzyko-halas komórek, wygrywajácych boolywoodzkie soundtracki.
Autobusy turystyczne za wiéksza cene oferujá wygodniejszá podróz.

Pociági:
Swietny sposób na pokonywanie gigantycznych odleglosci Indii. Kolej Indyjska to najwiékszy pracowadca na swiecie-spadek po Brytyjczykach, którym podrózuje miliony i ma sié bardzo dobrze. Najlepiej samemu kupic bilet online(taniej niz na dworcu) i zarezerwowac sobie lezanke na samej górze.
Zalety:
-mozesz pokonywac dlugi dystans spiác calkiem wygodnie w tym samym czasie
-tania i bezpieczna klasa2(innych nie próbowalismy)
Wady:
-czésto sá opóznienia
-stacje, do których zbliza sié pociág nie sa zapowiadywane

Auto-stop
Stopem podrózowalismy tylko po kilka razy w Himachal Pradesh i Punjabie. Zdziwieni nieco tubylcy chétnie zabierali. Dla pewnosci warto powiedziec, ze chcesz "FREE LIFT" tu czy tam aby nie byc pózniej zaskoczonym wystawionym rachunkiem. Kilku spotkanych hippisów mówilo nam, ze stop jest bardzo latwy w pólnocnych i poludniowych Indiach. W srodkowych juz z chétnymi na pomoc bida.


ciág dalszy "przewodnika" nastápi...

Jesli masz jakies pytania to wrzucaj!


PS. Fotki z wypadu: www.lsdimensions.com

środa, 29 grudnia 2010

ALEXANDRA DAVID-NEEL (1868–1969)

Francuska odkrywczyni zafascynowana filozofią Dalekiego Wschodu, buddystka, pisarka, śpiewaczka operowa, nazywana „najbardziej zdumiewającą kobietą naszych czasów”. Wywarła znaczący wpływ na kulturę beatników i powstanie amerykańskiego buddyzmu. Jako pierwsza kobieta z Europy dotarła na pocz. XX wieku do Tybetu, w czasach, gdy cudzoziemcom zabraniano tam wstępu. W Azji z krótkimi przerwami spędziła 57 lat. Podróżowała także samotnie po całej Europie, środkowej Azji, Afryce i Japonii.
Zafascynowana filozofią Dalekiego Wschodu rozpoczęła studia orientalistyczne w Paryżu, a w 1890 roku pojechała do Indii i przemierzyła ten kraj wzdłuż i wszerz. Wkrótce wyruszyła w następną podróż, tym razem do północnej Afryki. W 1911 roku pojechała ponownie do Indii i pozostała tam przez kilkanaście lat, często żyjąc jako pustelniczka. Znajomość języków (sanskrytu i tybetańskiego), silny charakter i determinacja pozwoliły jej dotrzeć do miejsc niedostępnych dla obcokrajowców - do zamkniętych klasztorów buddyjskich. Pod opieką mnichów i lamów poznawała tam tajniki i różne odmiany buddyzmu. W jednym z klasztorów spotkała młodego mnicha, Yongdena, który został jej przewodnikiem, wiernym towarzyszem podróży, a z czasem nawet adoptowanym synem. Wraz z nim przemierzyła Himalaje, przetrwała zimę wśród najwyższych gór świata i przebrana za żebraczkę przedostała się do zamkniętej stolicy Tybetu – Lhasy. Po powrocie do Francji napisała ponad 30 książek, m.in. „Moją podróż do Lhasy” oraz „Mistyków i cudotwórców Tybetu”. Stała się znawczynią buddyzmu i osiągnęła godność lamy. W wieku 100 lat wystąpiła o nowy paszport. (zródlo: http://www.tuiteraz.eu/index.php?option=com_content&view=article&id=97&Itemid=139&lang=pl#18 )

wtorek, 28 grudnia 2010

W drodze (powrotnej?)

fotka z google


Po dlugich trzech miesiácach pelnych przygód w krainie chai, chillum i chapati wracamy do Europy.! Z powrotem do swiata zegarków, sygnalizacji swietlych na drogach i drozyzny :)). Jedna planeta, dwa rózne swiaty(conajmniej). Pod wieloma wzglédami w opozycji do siebie-zaden z nich nie jest doskonaly za to pelen swoich specyficznych absurdów, po swojemu dryfujácych w czasoprzestrzennej sieci zycia.
Zdecydowanie bédé tésknil za dziká spontanicznosciá Azjatów. Za cudowná przyrodá, za wspanialym obiadem w cenie 30 pensów. Juz téskno za podróznikami spotkanymi w drodze i chwilami wspólnie przezytymi. Namaste, "Wlóczédzy Dharmy" przemierzajácy ocean swojej karmy z usmiechem i otwartosciá tarotowego Glupca.
Powrót do UK napawa nas równiez wielká radosciá. Docenimy staly doplyw prádu, cieplá wode w kranie i lagodny zapach rozmówców. Nie czujemy sie jakbysmy wracali z dlugiej podrózy. Raczej jak po powrocie z tysiáca malych ekspedycji -srednio co tydzien zmienialismy lokalizacje. Kazde z tych miejsc wiázalo sié z nowá ekipá ludzi-rodzinami prowadzácymi guest housy, wspólokatorami z którymi odkrywalismy okolice(tzw. druzyny pierscienia). Obok zaprzyjaznionych ludzi czy miejsc byly tez zwierzaki. Psy, które odprowadzaly nas do hoteli, koty spiáce z nami w górach, ptaki spiewajáce o poranku czy swiéte krowy proszáce o 5 rupi:)
Zdumiewajáce jak szybko czlowiek moze sié zaaklimatyzowac w nowym miejscu. Po kilku dniach miec swoje ulubione knajpy na sniadanie, relax czy na impreze. Bardzo szybko male uliczki i zakátki stajá sié bliskie sercu. Nastépne kilka dni mija i znowu pakowanie, pociág czy bus i dalej w droge...Szybko uswiadamiasz sobie, ze za rogiem czeka na Ciebie zmiana, która predzej czy pózniej okazuje sie dobra i pozyteczna. Jedná z przyczyn cierpienia jak uczy nas buddyzm jest przeciwstawianie sié przemijalnosci. Zaakceptowanie zmian prowadzi do wolnosci i zycia pelniej. Podróz jest swietnym tego nauczycielem.
Trzy miechy jak trzy lata pokazaly nam, ze swiat jest o wiele dzikszym i abstrakcyjniejszym miejscem niz chcá tego szkolne podréczniki. Kazdy oczywiscie radzi sobie z tá dzikosciá po swojemu-ile ludzi tyle sposobów. Z pewnosciá pasja zycia i nowe kanaly spontanicznej kreatywnosci urosly w nas przez te ostatnie miesiáce. Oby nadchodzacy nowy rok 2011 dal temu wyraz, czego nam i Wam szczerze zycze...

27.12.10 Doha


sobota, 25 grudnia 2010

Lumbini.


Weszlismy do Nepalu 1go grudnia na granicy z Indiami w Saunali. W malym domku po prawej stronie od bramy granicznej zalatwilismy formalnosci zwiázane z wizá($40) i wybralismy sie na poszukiwanie busu w kierunku Lumbini-miejsca narodzin Siddharty Gautamy, znanego bardziej jako Budda. Szybko znalezlismy autobus i razem z bagazami wdrapalismy sié na dach(fota wyzej zrobiona z tegos dachu, w pédzie:) Najpierw do Baharawa i stamtád do malej wioski Lumbini, która jest jednym z czterech miejsc pielgrzymek dla buddystów.
Na srodku olbrzymiego parku znajduje sie swiátynia zaznaczajáca miesce narodzin Sakjamuniego oraz obok niej maly staw, w którym to jego matka Maya miala wziásc kapiel tuz przed porodem. Wokól tej glównej czesci jak wczesniej wspomnialem znajduje sie olbrzymi park otoczony stawem w formie pierscienia. Prostopadle do swiátyni budowany jest kolejny staw, narazie tylko koryto, które dzieli teren na dwie czesci. Po jednej stronie znajduja sie klasztory buddyjskie Mahayany a po drugiej Theravedy(tzw maly i wielki wóz). Niektóre klasztory wygládajá naprawde spektakularnie i warto sie do nich przejsc chociazby dla samych walorów architektonicznych. Miejsce, w którym zatrzymuje sie wiekszosc turystów to Lumbini Main Bazar. Wlasciwie to tylko jedna krótka uliczka, na której znajduje sie kilka giest housów. W jednym z nich zatrzymalismy sié i poznalismy Emanuella-Polaka, ktory podrózuje od kilku miesiecy po Azji srodkowej i centralnej. Emanuel to taki sympatyczny górol tyle, ze z Warszawy. W tej podrózy "zaliczyl" juz góry w Turcji, Gruzji, Nepalu i spotkalismy go wlaznie na wyzjezdzie do Indii. Dalsze jego plany to Cambodza.
O ile nie jestes buddystá to w Lumbini nie ma duzo do zobaczenia dlatego wiékszosc turystów wpada tu na jeden dzien. My spedzilismy tu 4 dni odwiedzajác wielokrotnie swiátynie i relaksujác sie palac trawk, której dwie torby mial nasz nowy kumpel z Japoni. Terui przyjechal ti z Pokhary i gdzies po drodze znalazl spory krzak konopi. Nazrywal, ususzyl i teraz dzielil sie z nami tym lekkim ziolkiem. Sniadanie, obiad, kolacja. Muzyka i medytacja. Taki rytm zycia w Lumbini:)

sobota, 18 grudnia 2010

"W drodze na dach swiata" cz.2


Okolo 3pm doszlismy do ostatniej stacji przed Machapuchre BC o nazwie Deurali(3,200m). Adam zasuwal jak mal samochodzik, ja troche z tylu. Dyszác próbowalem dotrzymac mu kroku. Szczerze mówiác kamienna drózka biegla pod ostrym kátem co spowalnia wédrowce, narzucajác mu czeste przerwy na odpoczynek. Juz godzine od Deuralipojawily sie na niebie wielkie chmury przez, które przedzieralismy sie coraz wyzej. To fantastyczne uczucie gdy spaceruje sié w chmurach. Pod koniec tej trasy Adama zaczela méczyc wysokosc ale dal rade. W jednym z czterech guest housów w Deurali zatrzymalismy sié na noc. Tutaj poczulismybzimno i dreszcze na ciele. Podwójne koldry i dodatkowa warstwa cuchów obowiázkowa. Spalism dosc dobrze tamtej nocy zwazywszy, ze wznieslismy sié 7000m(zalecane jest 300m dziennie aby cialo moglo sie spokojnie dostosowac do wysokosci). Na drugi dzien pobudka i na sniadanie. Adamowi zasmakowaly gotowane ziemniaki z puszká tunczyka. Ja glównie "jechalem" na chinskich zupkach i chowmein. O porannej toalecie nie ma co mówic bo woda zamarznieta, w ciuchach w, których spalismy idziemy dalej-kolejna stacja: Machupuchre(tybet. "rybi ogon") Base Camp na 3,700m! Kiedy doszlismy do przedostatniej stacji MBC widoki zaczely nas tak oczarowywac, ze chcialo sie tylko siedziec na skale wpatrujác wzrok w basniowá kraine. To tuz ponad MBC zrobilem zdjécie, które otwiera poprzedni post. Chmurka przelatujáca z prawej do lewej znajdowala sie na wysokosci MBC.To tam wiekszosc ludzi zatrzymuje sie na noc aby dac cialu czas na przystosowanie sié na 4,000m. My postanowilismy uderzyc na ostatni juz punkt naszej 6 dniowej wédrówki- Annapurna Base Camp! Odcinek drogi miédzy MBC a ABC to chyba najwspanialsza czésc trekkingu-nagroda za ciézká i trudna droge. Magiczne otoczenie, wspaniala pogoda i wysokosc, która dziala jak wypalenie malego skréta. To wszytsko razem wywolalo wrazenie sennych majaków-tych przyjemnych oczywiscie. Kazdy mój krok blizej do bazy wydawal sie wolniejszy i okupiony wiékszym wysilkiem. Zméczenie wywolane wielogodzinnym marszem dziennie od 6 dni(slaba kondycja!) plus bycie nad chmurami(lekki haj) sprawialy, ze ukonczenie tego dystansu wydawalo sié niemozliwe. W koncu udalo sie, przekroczylismy progi "Paradice Lodge" w ABC na wys. 4,130m! Jakie to uczucie? Choroba wysokosciowa wywoluje mocne zawroty glowy, oczy dostaja wytrzeszczu a jaja sie kurczá-nic przyjemnego...Cudowne widoki na góry, na których wierzcholkach tanczyly ostatnie promienie zachodzacego slonca. Ciepla herbata(1litr) i koniec przedstawienia. Przy kolacji razem z innymi trekkersami z Chin, Francji, USA i UK swietowalismy osiágniécie celu. Czésc ludzi swietowala troche inaczej bo w lózkach, pod wielowarstwowym nakryciem i z lekami na koszmarny ból glowy. Tego wieczoru w jadalni ogrzewaly nas plomienie z butli gazu:) Barthelemy-francuz zyjacy w Frisco nauczyl nas wiele swietnych gier karcianych. Dobrze wiedziec, ze jest jeszcze tyle pasjonujácych gier w karty(min. Barbarossa, Bitwa o Korsyke, Mafia). Bart produkujé gry komputerowe dla EA w Stanach wiéc nic dziwnego.
Na drugi dzien obudzilismy sie o 6am aby podziwiac wschód slonca-oczywscie z kubkami gorácej herabty w rékach. Wschód byl okolo 6.25am a sam show trwal dobra godzine. Staralem sié zrobic jak najwiecej zdjéc jednak ból glowy, który mczyl mnie cala noc mimo wziecia przeciwbólowych oraz -20'C skutecznie utrudnialy mi zadanie. Zrobilem co moglem po czym ruszylem na cieple sniadanie-gotowane ziemniaki z tunczykiem. Potrawa kosztowala fortune ale bylo warto, w koncu ile mozna jesc zupki chinskie i snikersy? Po sniadaniu spakowalismy sie i niechétnie ruszyslismy w dól. Trzeba zaznaczyc, ze w dzien Himalaje przy bezchmurnej pogodnie sa absolutnie cudowne! Kilka osób mówilo nam, ze kiedy trafisz na zime i chmury(w naszym czasie nie bylo ani sniego ani chmur w bazie) to jedyne co widzisz to czubek swojego nosa-wtedy warto zostac kolejná noc w ABS bo widkoki sá tego warte! Dookola wspaniale szczyty: Annapurna south i Annapurna I z jednej strony razem ze swoimi majestatycznymi glacierami z drugiej strony majestatyczny szczyt Machupuchre z pasmem gór obok. Nam dopisala swietna pogoda. Teraz przed nami druga czesc zadania-wrócic do cywilizacji zywym. W jeden dzien pokonalismy dystans z ABC do Bamboo! Bieglismy ja te lanie po górskich pastwiskach. Niestety na drugi dzien, ze nadwyrézylem sobie sciegna za lewym kolanem od tych skoków(przydalyby sie teraz buty trekkingowe z amortyzatorami a nie "addidasy"). Droga z Bamboo do Chomrong byla okupiona bólem i potem. Z prédkosci 60km/h ;) musialem zwolnic na 0,6km/h. Jednym slowem masakra jednak szybko to moje kustykanie zamienilo sié w chodzacá medytacje co pozwolilo nam dokladniej przyjzec sie okolicy. Na noc zatrzymalismy sié u naszej nepalskiej szamanki, która leczyla mnie miodem z ganjá. Adam tez sie zajadal-prewencyjnie oczywiscie. Trzeciego dnia doszlismy do Kymi gdzie caly wieczór gralismy w pokera na zapalki. Czwartego dnia kolano doszlo do siebie i wiekszosc drogi moglem isc z przyzwoitá prédkosciá. Fakt, ze nie wspinasz sié w góre pozwala Ci troche rozejrzec sié na boki i przyobserwowac male cuda dookola. Zamiast wpatrywac sié metr przed swoimi stopami zaczelismy w drodze powrotnej zauwazac jak dramatycznie zmienia sie roslinnosc z kazdym kilometrem. Pomiédzy subtropikalná roslinnosciá "na dole" a skalami okrytymi wiecznym sniegiem sporo sié dzieje. Mijajác liczne wioski, w których nic nie jakby sié nie zmienilo od stuleci czulismy sié jak w filmie dokumentalnym. Przepiekne obrazki z zycia wsi i jej mieszkanców zmagajácych sié codziennie z zyciem i smierciá. Upalne dni i mrozne noce sprawiajá, ze ludzie tu zyjácych nalezá do najbardziej odpornych i silnych jakich spotkalem w swych malych podrózach. To z Nepalu pochodzi jedna z najsilniejszych armi swiata: slynni Gurkhas . Od wielu lat wynajmuja ich Brytyjczycy do najtrudniejszych misji. Ich wytrzymalosc i odwaga czynia ich dumá Nepalu. Gurkhas przechodza ciezkie testy w wieku 17 lat. Jednym z nich jest wielokilometrowy bieg pod góre z tradycyjnym nepalskim koszykiem pelnych kamieni(25kg). Wielu lamie po drodze kosci i biegnie dalej bo wielu jest chétnych na najemnego zolnierza. Rocznie przecietny Gurkha zarabia ok £1,000 i jest wielká dumá rodziny. Presja jest spora bo zycie tu w Nepalu nie jest lekkie. Wielokrotnie widzielismy porterów niosácych rozmaite dobra od zywnosci po rury kanalizacyjne do odleglych górksich wiosek. Normá jest 30kg ale nie zadko niosá nawet 70kg bo konkurencja jest duza. Zarabiajá grosze co tylko potwierdza, ze niewolnictwo dalej istnieje na swiecie i ma sié dobrze. Wielu z tych tragarzy pokonuje dziesiatki kilometrów w sandalach lub klapkach! Jedzá to co je przecietny Nepalczyk: Dhal Bhat czyli zupa z soczewicy, wielka porcja ryzu i jakies warzywne curry jak jest dobry dzien. Dwa razy dziennie, siedem dniw tygodniu. Widzielismy w górach, ze ludzie chodujá kurczaki i kury wiéc pewnie od swieta maja miéso ale generalnie dieta scisle wegetarianska. Niektórzychodza w krótkich spodenkach i mozna przyjzec sie ich kolosalnym nogom. Olbrzymie miesnie, zero tluszczu. Bardzo duzo sié usmiechajá, z wielka zyczliwoscia w oczach. Kilka razy spotkalismy takich porterów w wysokich górach z papierosem w ustach i sandalach przy -10'C. Pozytywnie reagowali widzác mojá buddyjská male i jak wielu wiesniaków nawet z daleka nucili: om mani padme hum co bardzo bawilo Adama.
Ostatnie kilometry do Nayapul byly pelne wewnetrznej ciszy. To co przezylismy zostanie z nami na wiele lat. Nie da sié ukryc, ze marzymy o gorácym prysznicu i nie cuchnácych ciuchach. Dziesiéc dni trekkingu to idealny czas na wlóczége i medytacje. To byla równiez ciezka praca dla mojego niecalkiem przygotowanego organizmu. Jes smutek wymieszany z radosciá oraz satysfakcja z naszej wédrówki na dach swiata.

piątek, 17 grudnia 2010

"W drodze na dach swiata".


10.12.10

Pierwsze dni naszej "ekspedycji" do Annapurna Base Camp. Nie idzie zgodnie z planem-Adam cierpi spazmy jelitowe i juz przy 2 000m zaczyna dokuczac mu wysokosc. Wyruszylismy 7go grudnia po obiedzie w Nayapul. Poczátek zapowiadal znakomite trekking-sloneczna pogoda z bezchmurnym niebem. Do pierwszej stacji doszlismy po zmroku-Kymi. Zobaczywszy z oddali swiatla ruszylismy w dól ku rzece aby tam przenocowac. Trasa do ABC(Annapurna Base Camp) to dosc intensywny spacer w dól i w góre bardziej niz systematyczne wznoszenie sié w góre, przynajmniej 2/3 treku. Wédrowiec na tej trasie musi wielokrotnie wyjsc np do 2000m aby na drugi dzien zejsc do podnóza góry z drugiej strony i dalej w góre nakolejne wzgórze. W pierwszy dzien przeslismy spory kawalek i optymistycznie zalozylismy, ze na drugi dzien przejdziemy tyle samo. Niestety dokuczliwe bóle brzucha, biegunka(niedoleczona w Indiach?) i oslabienie Adama spowodowaly znaczne opóznienie. Nasz hotelowy gospodarz w Pokharze zalozyl, ze zajmie nam ten trekkokolo tygodnia, tam i spowrotem. Na szczéscie zabukowalismy 11 dniowy permit($40), zaopatrzylismy sie w zapas zupek, snikersów i suszonych owoców uprzedzeni wczesniej o kosmicznych cenach "tam w górze". Przed wypadem kupilismy równiez cieplejsze ciuchy i mape, która miala nam zastápic przewonika(guide $10 na dobe).
Drugiego dnia doszlismy tylko do malej ale jakze uroczej wioski Jhinu. Tu zachwyceninwidokami i zniechéceni pogarszajacá sie kondycja Adama zatrzymalismy sie na noc w Namaste Hotel. Po 12 godzinach snu mój kompan poczul sie troche lepiej ale cala ta choroba rzucila cien na dalszá wédrówke wgláb Himalaji. Aby sie nieco podkurowac udalismy sié do zródel termalnych(hot springs) oddlalonych o 30min drogi w dól wáwozu, którym plynela rzeka Modi Khola. Tutejsze zródla termalne o niebo lepsze od tych w Manali! Po pierwsze: róznica temperatur. W wodzie i na zewnatrz o wiele bardziej wyrównane temp od tych w Himachal Pradesh(obejdzie sie tym razem od oparzenia w wodzie i odmrozenia po wyjsciu z niej). Woda przyjemnie ciepla, trzy baseny umieszczone wzdluz górskiej rzeki(lodowatej), której chlodnawa bryza odswiezyla nasze zmysly. Wókól basenów zamiast tlumu hindusów tylko góry porosniéte dosc tropikalná roslinnosciá. Dzwiek wody rozbijajácej sié o wielkie glazy lezáce w korycie rzeki slychac nawet w oddali. Trudno uwierzyc, ze jest polowa grudnia! W dzien maszerujác wystarcza t-shirt i spodenki za to w cieniu troche chlodnawo. Po zmroku lepiej jednak miec pod réká cieple korzuchy-na wysokosci ABC temp w nocy spada do -20'C. Po regeneracji w zródlach termalnych tuz przed zachodem slonca wdrapalismy sié na szczyt góry u podnoza, której byly hot springs. Po drodze do Chomrong zatrzymalismy sié na herbate u bardzo sympatycznej "pani nepalki". Jej 27letni syn na wózku inwalidzkim sprzedawal slodycze i owoce turystom, którzy tamtédy przechodzili. Duzo sié usmiechal choc zapewne jest to dosc bolesne byc w najwyzszych górach na ziemi i nie móc po nich chodzic. Bardzo wesola mama poczéstowala nas herbatá i opowiedziala kilka sympatycznych historii ze swego zycia. Czasami gdy helikopter leci w wysokie góry dostarczajác rózne rzeczy na swej drodze powrotnej zabiera lokalnych ludzi do bazy w Pokharze. Darmowy lot nad Himalajami to swietna przygoda-zapewniala nas nasza gospodyni. Spowrotem na góre trzeba zasuwac "z buta":) Zyczliwa Pani pokazala nam równiez ogródek pelen warzyw i konopii indyjskich. Plantacja ganji, z której góralka byla bardzo dumna sluzyla jej do "wyrobów medycznych" min. Himalayan Honey, który w malych ilosciach ma bardzo korzystne dzialanie na zdrowie, w wiekszych ilosciach wywoluje bad tripa i sraczke:). Pozegnalismy sie i ruszylismy dalej w góre do Chomrong, gdzie zatrzymalismy sie na noc. Nasz nowy Guest House nazywal sié "ExellentView" i rzeczywiscie-widok gór o zachodzie slonca byc fantastyczny. Na drugi dzien rano obudzilismy sie o wschodzie slonca. Tuz przy lózku bylo okno ze wspanialym widokiem na Annapurne South(7,219m) i Machapuchre(6,993m). Po sniadaniu sniadaniu kiedy juz wszyscy opuscili hotel, ja opalalem sie w sloncu czekajác na Adama, który znowu zmagal sie w toalecie...Po dluzszej chwili wrócil zapewniajác, ze czuje sié "fine" i powinnismy ruszyc dalej. Wyszlismy znowu znacznie opóznieni lecz RedBull i Snikersy dodaly nam sil. Doszlismy dalej niz zakladalismy- w Bamboo spotkalismy naszych sásiadów z ExellentView-byli zaskoczeni naszym tempem. W Buddha Lodge(Bamboo) poznalismy min Helge-67letnia Niemke, która oczekiwala tu na powrót méza z ABC. Ta starsza, bardzo sympatyczna pani zdradzila nam, ze odwiedza Nepal od 30lat. Od ok 10 lat wspólorganizuje akcje charytatywná, która wspiera tutejszá ludnosc. W Niemczech razem z mézem i innymi ludzmi zbieraja kase, za którá w Nepalu zakladajá szkoly górskie, kupujá maszyny do robienia ciuchów, sprowadzajá leki itp. Co kilka lat wpadajá tutaj aby sprawdzic jak ich pieniádze zostaly spozytkowane. Helga zdradzila równiez, ze w 1986r poznala tu w Nepalu Wande Rutkiewicz, która zrobila na niej ogromne wrazenie.
Wieczorem przy kolacji doláczylo do nas kilka osób i zaczely sie "opowiesci z krypty" czyli ile dzis osób zaslablo w drodze do ABC albo newsy, ze dzis w ABC 3 osoby zostaly ewakuowane helikopterem(droga przyjemnosc $7000), ze wczoraj jedna kobita tam zmarla itd. Dokladnie to co potrzebujesz uslyszec w drodze na ponad 4000m! Kiedy nasi towarzysze uslyszeli, ze idziemy tam bez spiworów, bez ubezpieczenia, bez przewodnika, nawet bez butów trrekingowych za to ze sraczká chwycili sie za glowy. Jeden z nepalskich tragarzy rzekl krótko: Pierdolniéci!(fucking crazy). Starszy pan z UK stwierdzil, ze jak przy przeczyszczeniu traci sie ok 2l wody dziennie to tam w górze na 4tys m nadrobienie zapasu wody bédzie wielkim wyzwaniem. Na tamtej wysokosci szybko traci sie plyny(min przez wydychane powietrze) i dziennie trzeba pic mininum 3l. Do tego dochodzi temp. -20'C. Dwa domki bez medycznego wsparcia a wokól skaly pokryte lodem. Krótko mówiác przejebane...Zalecono nam powrót do pokhary i udanie sie do lekarza. Ok, troche nas przestraszyli-my pierwszy raz na tak powaznym treku a oni z wieloletnim doswiadczeniem, niejedno widzieli na szlaku...
Na drugi dzien przy sniadaniu znowu powaznie rozwalazalismy powrót. Adam stwierdzil, ze dobrze sié czuje a biegunka zdecydowanie ustépuje a co za tym idzie ma wiecej sil i "trzyma plyny". Ciezko odpuscic kiedy cel tak blisko. Jak mówi nepalskie powiedzenie: "Lepiej zyc jeden dzien jak tygrys niz tysiac lat jak owca", z tymi slowami w sercu ruszylismy dalej...

cdn.

niedziela, 5 grudnia 2010

Spacer w chmurach.

Pozegnanie z Indiami.


Na skarge Marzenki, "ze malo piszé" wrzucam notke z Gorakhpur a Bodhgaye opisze innym razem. Wlasciwie to jestesmy juz w Nepalu-w boskiej Pokharze w Himalajach, która lezy nad jeziorem Phewa. Za dnia t-shirt i ksiázka w hamaku-czuje sié jak na Hawajach a po zmierzchu robi sie dosyc zimo i grzejemy sié przy kominku-klimat zakopianski. Poza tym, ze wszystko trzy razy drozsze niz do tej pory to wszystko uklada sie wysmiecie. Jutro ruszamy na okolo 8 dniowá wédrówke po Himalajach a konkretnie do Anapurna base camp na wysokosci ponad 4 000 m n.p.m:))

a oto obiecane notka:
Nad ranem klepiác mnie z parteru Adam wola: Dojazdzamy! Nasz nocny expres z dwugodzinnym opóznieniem dojechal wkoncu do stacji Gorakhpur Junction. Nie do konca rozbudzeni wyskakujemy calá trójká z pociágu na zatloczony peron. Szybko udajé sie na drugá stroné peronu aby splunác i mimowolnie zaczynam wymiotowac na tory pelne wszelakich smieci. Moi kompani patrzá na to co sie dzieje nieco zdziwieni, i ja patrze...Natychmiast czuje ulgé-to wczorajsza obfita kolacja siedziala mi calá noc na zoladku. Chwila wytchnienia i ruszamy dalej w poszukiwaniu miejsca na chwile spokoju co by zaplanowac ten dzionek. Pierwszy grudnia ostatnim dniem naszego pobytu w Indiach-przynajmniej tym razem. Przewodnik poleca hotel&restauracje z tarasem znajdujácy sié w poblizu stacji wiéc tam uderzamy. Dookola chalasliwy tlum, z plecakami przedziramy sié przez gruzowiska smieci-typowe miasto Indii. Szybko znalezlismy hotel Sunrise, który powinien nazywac sié raczej Deathrise zwazywszy na syf i nieporzádek w nim panujácy. Idziemy na samá góre gdzie znajduje sié taras widokowy. Po drodze widzimy kilka pokoji, do których drzwi pozostaly otwarte-apartamenty kojarzá mi sié z pokojami opszczonego szpitala psychiatrycznego. Na tarasie kilka plastikowych kompletów krzesel i stolów posrodku czegos co przypomina plac budowy. Sami gospodarze calkiem sympatyczni, oczywiscie na luzie. Na herbatke czekalismy 20 minut podziwiajác calkiem juz rozbudzone miasto. Jak na zwyczajne indyjskie miasteczko przystalo Gorakhpur nasuwa na mysl (mojej szalonej wyobrazni) miejsce po wybuchu bomby atomowej, po którym ci co przetrwali(miliony indian) próbujá jakos zyc. Mnóstwo straganów, kupki palácych sie smieci, betonowa ulica zatloczona ludzmi pédzácych w róznych kierunkach, niektórzy pláczá sié bez celu jak tak krowa zalatwiajáca sié na srodku jezdni, calemu temu zgielku rytm adaje kakofonia klaksonów z riksz, busów, samochodów, rowerów.
Na restauracyjny taras dolácza do nas amerykanin, który spédzil tu noc przygotowujác sié jak my na wjazd do Nepalu. Stwierdzil, ze inne hotele w okolicy nie oferujá lepszego standardu wiéc zostal w Sunrise. Ten poranny zgielk wg niego to male piwo w porównaniu z tym co zastal tu wczoraj wieczorem. Zeby wogóle zasnác musial gléboko wlozyc stopery do uszu. Jak sié dzis okazalo, zbyt gléboko, od rana bezskutecznie probujác je wyjác. Zyby w tym wszystkim bylo ciekawiej z glébi jednegoc korytarza dosiéga na wielka chmura dymu! "Cos sié pali?" - "Cos z kominem, no problem sir!". Imperium Czarnobyl kontratakuje! Cóz za cudowny ten ostatni poranek o wschodzie slonca w Indiach...

piątek, 26 listopada 2010

Pushkar-Agra-Benares


Pushkar

Kilka dni w Pushkar minely nam na blogim leniwstwie, paleniu haszu z nowo poznanymi ludzmi i spacerów wsród morza wielbladów. Zaczal sie wlasnie doroczny Pushkar Fair 2010 i do miasta zjechalo sié okolo 50 tys wielbladów-swietna okazja aby kupic jednego takiego stwora, ewentulanie konia, których tu równiez sporo(plus kilka sloni). Wsród pustynnego kurzu ludziska glosno gaworzá i handlujá czym popadnie. Jak to w tych indyjskich sTrona duzo syfu dookola i balaganu. Samo miasteczko uluzone jest wokól swietego jeziora i otacza je sporo ladnej przestrzeni dlatego malo czasu spedzalismy w samym centrum czy na festiwalu wlóczác sie za to po okolicznych wzgórzach. Kilka malych gór upiéksza te tereny pustynne, a na ich szczytach zawsze jest mniejsza lub wieksza swiatynia. Jak na swiete miasto przystalo swiátynie sá wszedzie dookola. Od wielkich budowli po skromne "kapliczki" przy drzewach czy na skrzyzowaniach ulic i alejek. Calkiem pieknie gdyby nie ten syf i smrod dookola. Na kazdym kroku widac w tym kraju wielká religijnosc. Szkoda, ze brakuje praktycznosci i zgrania sié w wspólnym celu, które pomogly by przeobrazic to miejsce w raj na ziemi...
W polowie festiwalu(pushkar fair trwa od 14 do 21 listopada) zdecydowalismy sié ruszyc dalej, a konkretniej do Agry opuszczajác tym samym pustynny Radzastan. Pociágiem dojechalismy do Agry póznym wieczorem bo pociág mial kilka awaryjnych postojów. Podrózujác 2gá klasá mozna znowu przyjzec sié indianskim zwyczajom wsiadania i wysiadania kiedy pociág jedzie, bo kiedy pociág stoi to Indianin pije chai. Krajobrazy po drodze jak z filmu o dzikim zachodzie! Prerie i czerwone wzgórza umilaja srednio wygodná jazde wsród halasliwego tlumu. Na stacjach, na których pociág sie zatrzymywal szybko pod oknami zjawiali sie polewacze czaju, sprzedawcy ananasa i róznych innych przekásek,niektóre bardzo ostre i smakowite przegrychy. Wiekszosc tych sprzedawców to okolo 10 letnie mlodziaki, które targujá sié jak wykwintni handlarze. Nie da sié ukryc, ze tutejszy dzieciak w wieku 8 lat ma wiecej zyciowej zaradnosci niz europejscy czy amerykanski nastolatcy. Zabawnie sie tymi mlodymi rozmawia-mówiá swietnym angielskim nauczonym nie w szkole, do której nigdy nie majá szans isc ale z pracowania na stacjach i turystycznych miejscach. Jestem pewien, ze przecietny indyjski chlopak wrzucowny w dowolne miejsce na swiecie doskonale sobie poradzi bo przetrwanie w ojczyznie to bezlitosna zaprawa(dziewczyny tez zaradne ale jakby mniej widoczne).

Agra

Po zakwaterowaniu sié w Saii Palace(guest house prowadzony przez wielbiciela Sai Baby) szybko poznalismy wspólokatorów. Nowe miejsce i nowa ekipa. Dopiero pozegnalismy nowo poznanego francuza Victora, z którym spédzilismy wiekszosc czasu w Pushkarze a tu juz nowi sympatyczni ziomkowie czástujá skrétem i piwem. Na dachu naszeg hotelu jest restauracja i taras z widokiem na nieoswietlony Taj Mahal-nawet po ciemku promieniuje swym majestatem. Na miescie jak zwykle brud, chaos i decybele. Razem z nowá ekipá: Erene(francuzka), Vivekananda(indianski swami), Kevinem(francuz) i z Adamem ruszamy odwiedzic slynná budowle, która sprawilaby wieksze wrazenie gdyby nie tysiáce turystów wokól(glównie indianie). Za wjazd placi sié 750rupi(obcokrajowcy) i 20rupi(tubylcy), jak sie pózniej dowiedzielismy w jednej knajpie, 10 lat temu placilo sié 10rupi od glowy, niezaleznie od rasy, koloru skóry itd. Droga przyjemnosc jak na Indie ale warto bylo. Wiekszosc kafejek w okolicy TajGanj, gdzie byl nasz Saii Palace mialo tarasy na dachach i czésto widzielismy zabawne zdjecia widoku z takiej restairacji. Okrutnie wyzoomowany Taj Mahal zdawal sié byc na wyciágniecie réki klientów jedzách thali- kolejny kicz, którego wlasciciel nie wstydzi sie uzyc zeby tylko dorwac turyste. "Oni naprawde majá nas za idiotów", tlumaczyl amerykanin, który mieszka w Indiach od 12 lat,swamim kasmirskiego sziwaizmu."Po pierwsze-jak to nie mozna nie rozumiec hindi? Po drugie jak mozna placic tyle kasy za nasze uslugi?". Wiékszosc turystów wpada tu z dolarami czy funtami i placi np za riksze 300rupi chociaz droga warta byla tylko 30rupi! Turysta przelicza 300 rupi na swoje i macha réká bo to i tak grosze dla niego. Stád podejscie tubylców do nas takie jakie jest. Widza w nas chodzácych milionerów, którzy dadzá sie wkrécic w dowolny bajer jak dzieci. Wielu z nas nie umie sié targowac a to podstawa jakiegokolwiek biznesu tutaj. "Only 1 000 rupi sir!" krzyczy mi w twarz sprzedawczyk machajác naszyjnikami z kolorowych kamieni. Przygládam sie naszyjnikowi i widzé, ze prawdziwe agaty, ametysty itp ale, ze tysiác rupi?(w london 3tys rupi ale nie tutaj!). Mówie mu: "70rupi max sir!", na co on sié smieje mówiác "imposible!!!", biore do réki naszyjnik i zaczynam zmyslac wybrzydzajác jakosciá kamieni. Po 5 minutach mówié mu: "75rupi maj best prajs", a on co chwile schodzi o setke w dól. W koncu smieje sié na jego "75rupi imposible sir" i odchodzé, nagle wydarza sie cud! Gosc biegnie za mná i krzyczy "OK!" Z 400 rupi, na które zszedl nie widac bylo nadzieji na poprawe i nagle cos niezwyklego-75rs ok! No cóz, nie planowalem kupna chcác tylko zobaczyc co powie ale skoro slowo sie rzeklo to trza dobic targu. Naszyjnik ladny i w Londku za taki na bank okolo 20funtów, wiéc ktos sié ucieszy z prezentu a doswiadczenie z handlu...bezcenne!
Jeszcze jedno chcialem napisac o Agrze, a mianowicie póznym popoludniem rikszarz zabierze Cié na tyly Taj Mahal, skád mozna podziwiac ten "cud swiata" w kolorach zachodzacego slonca nad rzeká Yamuna. Owszem niezapomniane przezycie! Jest Taj, przed nim rzeka a przed rzeká ogrodzenie z drutu kolczastego i tona smieci! Ten romantyczny widok umili sciezka dzwiékowa z folkowá muzyká graná przez lokalne dzieci pt "one rupi sir, give me one rupi sir!!". Oczywiscie ten magiczny zakátek jest odwiedzany przez mase turystów i cala groteska tej sytuacji w pigulce jak dla mnie obrazowywuje Indie...

Benares

Kolejnym miejscem na naszej liscie jest Waranasi lub Benares-jak kto woli. 14 godzin na sypialnianej pólce w wielkim pociágu gnajácym z Jodhpur do Waranasi. Bylo nawet dosc czysto i wygodnie, duzo wygodniej niz na autobusowej "pólce" ale za to o wiele glosniej bo tubylce nie rozwineli jeszcze zdolnosci rozmawiania umiarkowanie cicho. Najlepszym miejscem do spania wydaje sié lezanka na samej górze czyli trzecia. Najnizsza to miejsce przesiadywan podróznych i co za tym idzie srodkowa tez, bo musi byc zlozona aby ci z pierwszej mogli siedziec wyprostowani. Na samej górze nikt nie przeszkadza, i chalas jakby troche mniejszy. W poludnie dojechalismy do celu. Benares to jedno z najstarszych miast na swiecie, co widac po chaotycznej architekturze, wáskich, syfiastych alejkach i wielkich krzywych drogach pelnych Chaosu. Miasto ma okolo 3 miliony mieszkanców i jest jednym ze swietszych miast Indii, znane przedewszystkim z ghatt nad Gangesem wokól których toczy sié zycie religijne. Rankiem mozemy tu zobaczyc joginów, wieczorem odprawiane sá dosc spektakularne rytualy i puja. Na pierwszy rzut okiem ghatty nie zrobily na mnie tak wielkiego wrazenia(znowu ten syf i naganiacze) ale kiedy wieczorem zatrzymalismy sié przy rytualnym paleniu zwlok-to bylo cos..Kilka stosów, na których lezá martwe ciala, wokól nich chodzi czlek ubrany w biale szaty i odprawia ostatnie modlitwy. Podchodzi rodzina zmarlego i robiá sobie z nieboszczykiem ostatniá fotke. Nastepnie trzech nastolatków w jeansach i amerykanskich t-shirtach podpala stos-bédá oni dogládac ognia przez nastépne 3 godziny bo tyle mniej wiecej zajmuje spalenie jednego czleka(made in India, amerykanin czy europejczyk zapewne palilby sié dluzej "pachnác przy tym nieco inaczej...). Dla nas, którzy wychowalismy sié w innej kulturze jest to dosc szokujácy widok. Na stosie obok widac wystajácá nogé ociekajácá tluszczem i kosci a dym okadza wszystkich wokól niosác zapach palonego miesa. Ok, wystarczy na dzis tego dance macabre. Wracamy do hotelu w milczeniu idác wzdluz Gangesu nadal czujác na sobie zapach smierci, smród naszej ziemskiej tymczasowosci, o której zbyt zadko przypomina nam zachodnia tradycja. Tutaj w Indiach smierc nie jest tematem tabu. Czuc já na kazdym rogu ulicy i nie jest ona upiékszana, czy chowana pod dywan zwany hospicjum. Pewnie dlatego kiedy nam turystom zbiera sié na wymioty podczas tutejszego "pogrzebu", hindusi ze spokojem przygládajá na wpólspalonym cialom, przewracanych przez zartujácych do siebie pod nosem nastolatków.
Jedná z hippi tradycji w miescie Sziwy jest zapalenie skréta z sadhu na ghatach kremacyjnych i wpatrujác sié w ogien dac sié poniesc glebokiej medytacji. Na drugi dzien jakos latwiej jest przyjác ten caly spektakl transformacji, trzeciego dnia jeszcze latwiej...
Od kumpla, który wlóczy sié po swiecie(Piotr aktualnie jest w Iranie) dostalem namiary na Polaka zyjácego w Waranasi od 20 lat. Leon, bo tak ma na imié nasz rodak ma 24 lata i spédzil tu wiekszosc swego zycia co dosc latwo zauwazyc po jego wyluzowanym sposobie bycia. Plynnie mówiác w hindi, denerwuje wielu hindusów biorácych go za turyste. Znajác jézyk i lokalne obyczaje jest poza zasiégiem naciágaczy, i zródlem wielu ciekwych refleksji nad zyciem tutaj. Jak mówi, w Benares nie ma specjalnie atrakcji turystycznych do zobaczenia. Chodzi tu raczej o zatrzymanie sié i wczucie w klimat. Pomagajá w tym spacery wzdluz ghat czy jaranie ziola nad rzeká. Benares daje równiez wglád w atmosfere chaotycznego i prawdziwie indyjskiego Uttar Pradesh.

Sarnath

Kilkanascie kilometrów od centrum Benares znajduje sié jedno z czterech swiétych miejsc dla buddyzmu: Sarnath-park jeleni gdzie Buddha wyglosil pierwsze kazanie, wprawiajác tymsamym w ruch kolo dharmy. Miejsce, w którym podzielil sié swoim wgládem w nature cierpienia jest zaznaczone wielká stupá. Obok znalezc mozna równiez ruiny swiátyn i klasztorów,które tutaj kiedys staly, glównie za sprawá nawróconego na buddyzm króla Assoki. Kilka grup buddyzmu ze szkól koreanskiego zen, sri lanki i tajlandii odprawialo wokól stupy swoje rytualy oddajác tym samym czesc nauczycielowi, który zapoczátkowal nauki diamentowej drogi. Wokól panowal spokój, min za sprawá zielonej przestrzeni i piéknych drzew-super odmiana po betonowej dzungli! Zapomnialem chyba wspomniec, ze od kilku dni podrózujemy z Kevinem przygarnietym w Agrze. Mlody archeolog, który wlasnie skonczyl studia w UK i niedawno wrócil w swe rodzinne francuskie strony ale tylko na krótká chwile by ruszyc na miesiác w Azje. W miédzyczasie Kot Adam zmagal sié z dziwná sraczká, której towarzyszylo znaczne oslabienie. Co prawda sraczka méczyla nas wszystkich ale Kota polubiala jakos szczególniej. Siedzimy wlasnie przy sniadaniu, wieczorem mamy pociág do Gayji skád ruszamy do Bodhgayi-najswietszego miejsca buddyzmu. Ostatnie godziny w Benares, ostatni skrét na ghatach i ostatnie "ognisko" na rzeká...

piątek, 19 listopada 2010

„Niech cały świat myśli, że jesteś szalony czyli do Indii za 30 dolarów”


Edward ‘Edi” Pyrek „Niech cały świat myśli, że jesteś szalony czyli do Indii za 30 dolarów”

Wydawnictwo Pusty Obłok, Warszawa 1992, 280 s., 11,3/16,3 cm, wydana w miękkiej okładce.


Znalazlem mocno zniszczoná , malá zóltá ksiázke w naszym guest housie w Agrze. Ksiázka po polsku i w dodatku taka perelka...Ktokolwiek já tu zostawil-bóg zaplac! Co prawda dosc nieaktualna jesli idzie o czésc poradnikowá ale wartosc sentymentalna-bezcenna. Jesli ktos chce já dorwac to trza jechac do Indii(za 30 baksów ofkors!), konkretnie do Agry i tam na Taj Ganj pytac o "Sai Palace"-Saibabowski tani hotelik z widokiem na Taj Mahal. Jesli tam trafisz to pliss daj znac ;)

Edi Pyrek to postać znana w warszawskim świeci podróżników, pedagog, popularyzator podróży z plecakiem po świecie i tzw. turystyki kwalifikowanej. Przewodnik, który wam dziś polecam, powstał na bazie wielu podróży Pyrka, opisuje abc podróżowania, zasady trekkingu w Azji i następujące kraje: Indie, Iran, Pakistan. Przewodnik zawiera wiele map i praktycznych informacji, które niestety się już zdezaktualizowały. Braki w aktualności rekompensuje czytelnikowi opis przygód w odwiedzanych miejscach oraz ładnie opisane wrażenia z podróży. Nasz autor jest zwolennikiem tzw. północnej drogi do Indii via Moskwa.

Edi Pyrek to człowiek nietuzinkowy, by to pokazać wystarczy tylko napomknąć, że będąc w Pakistanie zapisał się on do obozu treningowego mudżahedinów czyli inaczej mówiąc wojowników prowadzących partyzancką wojnę z Rosjanami w Afganistanie – jak wiemy, to ugrupowanie o pakistańskim rodowodzie przerodziło się później w afgańskich Talibów. Niektórzy mogliby z przekąsem zauważyć, że to kolejna polska, po Radku Sikorskim, postać zaangażowana w wojnę o niepodległość Afganistanu. Nie będę rozpisywała się na temat przeżyć Ediego Pyrka wśród mudżahedinów, aby nie być posądzonym o propagowanie terroryzmu – od czego jestem zawsze daleko. Zachęcam jednak do podróżowanie w nieznane i dalekie kraje, nawet jeśli na pozór wydają się one nieprzyjazne. Zresztą i sam Pyrek ma sporo dystansu wobec tego epizodu, co każe mi przypuszczać, że i on nie byłby zadowolony, gdy ktoś go posądził o popularyzację tego ruchy.

W książce, jest też zawarta jedna cenna wskazówka, dla każdego szalonego podróżnika, mianowicie trzeba mieć mamę, która wszystko rozumie – nawet jeśli znajomi wciąż się pukają w czoło, to z taką mamą możemy robić swoje. Zatem podróżnicy, kochajmy nasze mamy.

PS. Interesującym byłoby poznanie stanowiska, jakie ma Edi Pyrek na posiadanie żony.


ze strony: http://bibliofilpostmortem.wordpress.com/2008/01/25/edi-pyrek-do-indii-za-30-dolarow/

poniedziałek, 15 listopada 2010

travelblog in inglisz...



Adres do bloga z naszej podrózy po angielsku, prowadzony przez rishikota: http://pharkie.travellerspoint.com/

Mcleodganj-Amritsar-Jaipur-Pushkar...

Jestesmy juz pustynnym Rajastanie! Mam troche notek do nadrobienia...Ostatnie dni w Mcleod Ganj minely bardzo sympatycznie i zal bylo sie rozstawac. Poranki spédzone z lamá i Nilsem, poludnie na blogim lenistwie, popoludnie zajmowaly nam angielksie konwersacje z Tybetanczykami, a wieczorami ogládalismy filmy i spotykalismy sié z naszá paczká. Przywilejem bylo zobaczyc tutaj w "malym Tybecie" film pt. "7 lat w Tybecie":

Inny film godny polecenia to "Darjeeling Limited":


Wyjezdzalismy w srode rano razem z czésciá naszej zalogi. Cala nasza ekipa spotkala sié o 8 rano na wczesnym sniadaniu w ulubionej knajpce "Gyaki" aby nas pozegnac. Postanowilismy ponownie lapac stopa, tym razem do stolicy dumnych Sikkhów-Amritsar w Punjabie. Dwie druzyny- ja i Kot, druga to Charles, Driva i Alfie. Ruszylismy z Kotem o 9 jeepem do Dharamsali i stamtádbardzo zawirowaymi drogami z masá ciekawych ludzi do stolicy Punjabu. Jechalismy glównie ciezarówkami, które od zewnátrz i od srodka przypominajá swiátynne muzea na kólkach. Tradycyjnie zatrzymywalismy sié na chaj i dalej w droge. Nie obylo sié bez zapalania kadzidelek przed mini oltarzykami w kabinie kierowcy. Po rytuale pudzji nastépywal rytual palenia haszu. Mocno zrelaksowani nasi ostatni kierowcy podrzucili nas pod samá Zlotá Swiátynie, która czyni Amritsar celem wielu pielgrzymek Sikków i atrakcji turystycznej innowierców. Zmeczeni calodniowá podrózá znalezlismy pokój i zasnelismy jak dzieci. Na drugi dzien z wynajétego pokoju przenieslismy sié do darmowych "apartamentów" swiátynnych, które goszczá tysiáce pielgrzymów. Nie bylo lekko ale znalezlismy dwa wolne lózka(jak sié pózniej okazalo póltorej lózka), zostawilismy graty za sobá ruszajác boso i z nakrytá glowá na eksploracje slynnej swiátyni. Piékna architektura, spokój wody otaczajácej Zlotá Swiátynie, zimnawe marmury w ten gorácy dzien-wszystko razem wplywalo kojáco na nasze oczy i ducha. Wokól lad i porzádek;nad wszystkim czuwajá wojowie, którzy bardzo powaznie podchodza do swoich obowiázków. Amritsar dla Sikków jest tym czym Mekka jest dla Muzulmanów totez wokól mnóstwo dumnych brodatych twarzy z róznokolorowymi turbanami na glowie plus mniejszy lub wiekszy miesz u boku. Ci Indiance wygládaja na takich co sié umiejá skrzyknác i cos razem zrobic-myslelismy sobie obserwujác zorganizowanie tubylców. W jednym z budynków przynalezácych do kompleksu swiátynnego jest hala, gdzie kazdy dostanie darmowe jedzonko. Zwyczajem tutejszym jest, ze kazdy Sikkh niezaleznie od pozycji spolecznej ma obowiázek pomóc w przygotowywaniu posilku dla pielgrzymów. Równiez sluzenia im i sprzátania po nich. Tak wiéc napelnilismy swe brzuchy granic mozliwosci przepysznymi potrawami lokalnej kuchni(latwo poznac smak potrawy przyrzádzonej z sercem). Zmywac jak gosciom jest nam zabronione hehe. Sama Zlota Swiatynia jest dosc mala i znajduje sié na srodku malego jeziorka(polecam sprawdzic video na you tubie: golden temple, amritsar). Ciágle dostawalismy od tubylców jakies drobiazgi. A to ciasteczko a to 10 bananów...Pomimo tylu zagranicznych turystów w Indiach nadal jestesmy rodzynkami w wielomilionowym tlumie hindusów. W trakcie zwiedzania swiatyni okazalo sié, dlaczego ciágle nie spotkalismy naszej ekipy, ktora w szalonej chwili spontanicznosci ruszyla do...Kashmiru! Postanowilismy na nich dluzej tutaj nie czekac i kupilismy bilet na nocny autobus do Jaipuru-stolicy pustynnego stanu Indii, Radzastanu. Oto notka z tamtej nocy:

nocny trip amr-jaipur

-zycie jest niesamowite, nawet kiedy takim nie wydaje sie byc. Zdumiewajace ile kilometrow trzeba przejechac aby sobie to ponownie uswiadomic. Rozlozeni w autobusowym pudlke gnamy w kieruniku rajastanu pijac cidera (8% alk). Jestesmy w tej dziwnej szufadzie pelniacej funkcje jadacej sypialni. Przed nami 900km drogi. Naszá sypialniá mocno rzuca, za oknem nocne zycie matki India i jej dzikich pustkowi.. kupujac orzeczki na ostatnim postoju dostalem chyba przez pomylke male zawiniatko z tajemniczym proszkiem. Mamy tez dobra porcje haszu-tuteszy patron podroznych...W sumie nie liczác brudu i mocnych zarzucan przy kadej dziurze w drodze mamy tu jak u pana boga za piecem. nawet kibelek pod reká, wystarczy odsunác okno i...celowac w mijane ciezarowki. zyc nie umierac! W radio wolnosc cala noc leci dzis deep forest...

Nie trudno poznac kiedy dojechales/as do "rózowego miasta" -budzisz sié z piaskowym kurzem w kazdym mozliwym miejscu swego ciala. Do tego sloneczny zar(jest polowa listopada, w lecie srednia wypada okolo 45 st C, max 50 stC) oznajmia, ze dotarles w indyjskie tereny pustynne. Indie to codzienne niespodzianki, np autokar którym tu dotarlismy slono kosztowal a mial byc luksusowym pojazdem dla zachodnich turystów...kiedy budzisz sie szczelnie pokryty piaskiem, obity podrzucaniem "spiácej szuflady" zastanawiasz sié jak musi wygladac lokalny autobus. No cóz, najtrudniejszy jest pierwszy miesiác aklimatyzacji, dalej bédzie tylko ciekawiej:) Szukajác taniego pokoju spotkalismy bardzo sympatycznego riksiarza Rafika, który zawiózl nas do calkiem przyzwoitego hoteliku "pink city"(przyzwoitego na standardy indyjskie, nie europejskie!). Rzucilismy plecaki, szybki prysznic(oczywiscie zimny!) w mini lazience za recepcjá i dalej na podbój miasta! Rafik zaoferowal nam swoje uslugi turystyczne i tak za 350rs w ciágu okolo 8 godzin pokazal nam mase ciekawych miejsc w 15milionowym Jaipurze. Zawiózl nas najpierw do najwiekszego na swiecie kalendarza slonecznego(na liscie swiatowych zabytków), palac maharadzy, fabryke ciuchów(farbionych naturalnymi barwnikami z warzyw,przypraw i kwiatów), ulice sklepów jubilerskich, swiátynie slonca na wzgórzach poza miastem i kilka innych miejsc. Na drugi dzien jego brat zabral nas do gigantycznego Amber Fort równiez na wzgórzach otaczajácych plaskie miasto. Forteca robi wrazenie swoim rozmiarem, same wnétrza dosc puste. Do fortecy mozna dojechac na sloniu za jedyne 900rs! Po "zaliczeniu" fortu powoli wracalismy do centrum brudnej metropolii na popoludniowy autobus do Pushkar na coroczny festiwal wielbádów. Jesli ktos z Was lub waszych ziomków rusza do Radzastanu, polecam jeden dzien z bardzo pomocnycm Rafikiem w Jaipurze(nieobédzie sié bez poznania kilku jego znajomych, którzy bédá chcieli wam cos sprzedac:). Z Jaipur wzielismy 3 godzinny bus do Ajeemr i dalej pól godziny busem do Pushkar. Podróz busem jest dobra na czytanie ksiázek(koncze powoli "tybetanská ksiege zycia i umierania"-polecam jako swiétne wprowadzenie do buddyzmu, Sogyal Rinpoche), medytacje czy jak w przypadku Kota gre w szachy na iphonie.
Wreszcie przybylismy do tego piéknego miasta Pushkar, które slynie z uroczego jeziora i corocznego festiwalu wielbládów(trwa 8 dni i jest glównym zródlem dochodu z turystyki dla miejscowych). W tym roku wpadlo az 50 000 wielbládów! Nasz nowy znajomy Victor(francuz) objasnia wlasnnie Adamowi co warto zobaczyc w okolicy, czekajác na sniadanie (12 w poludnie) w tym malym hoteliku "seventh sea". O malo nie wyládowalismy w obskurnym namiocie na dachu hotelu, ktorego wlasciciel przekonywal nas o niemozliwosci znalezienia niczego innego w tym okresie. Jedná z regul, która swietnie sié sprawdza w podrózy po Indiach-nigdy nie warto brac pierwszego lepszego noclegu, mimo najszczerszych przekonywan o braku miejsc gdzie indziej, powodzi, zamknietych drogach i grasujacych w miescie dinosaurach. Niestety ale po spotkaniu tak wielu "pomocnych" szybko pojawia sié nawyk braku zaufania. Z jednej strony jest garstka ludzi z sercem w réku ale giná oni w tlumie krétaczy i profesjonalych naciágaczy.
W Pushkar planujemy zostac na 3 noce. Czesc naszej ekipy ma tu dojechac, w tym Rob na nowo zakupionym motocyklu. Fantastycznie byloby ich zobaczyc w ciágu najblizszych kilku dni, szanse sa male ale mamy nadzieje, ze sie sprézá. Nas powoli zaczyna naglic czas, zostalo nam 6 tygodni i chcemy jeszcze zobaczyc Agre, Varanasi, Bodhgaye w najblizszych dwóch tyg. zanim ruszymy do Nepalu. Wyraznie teraz widac, ze przyjazd tu na krótszy czas troche mija sie z celem. Plany zmieniaja sié co 5 minut i duzo zalezy od momentów spontanicznej kreatywnosci. Kto wie, moze zostaniemy na dluzej w przyplywie takiej wlasnie chwili... cdn.