piątek, 26 listopada 2010

Pushkar-Agra-Benares


Pushkar

Kilka dni w Pushkar minely nam na blogim leniwstwie, paleniu haszu z nowo poznanymi ludzmi i spacerów wsród morza wielbladów. Zaczal sie wlasnie doroczny Pushkar Fair 2010 i do miasta zjechalo sié okolo 50 tys wielbladów-swietna okazja aby kupic jednego takiego stwora, ewentulanie konia, których tu równiez sporo(plus kilka sloni). Wsród pustynnego kurzu ludziska glosno gaworzá i handlujá czym popadnie. Jak to w tych indyjskich sTrona duzo syfu dookola i balaganu. Samo miasteczko uluzone jest wokól swietego jeziora i otacza je sporo ladnej przestrzeni dlatego malo czasu spedzalismy w samym centrum czy na festiwalu wlóczác sie za to po okolicznych wzgórzach. Kilka malych gór upiéksza te tereny pustynne, a na ich szczytach zawsze jest mniejsza lub wieksza swiatynia. Jak na swiete miasto przystalo swiátynie sá wszedzie dookola. Od wielkich budowli po skromne "kapliczki" przy drzewach czy na skrzyzowaniach ulic i alejek. Calkiem pieknie gdyby nie ten syf i smrod dookola. Na kazdym kroku widac w tym kraju wielká religijnosc. Szkoda, ze brakuje praktycznosci i zgrania sié w wspólnym celu, które pomogly by przeobrazic to miejsce w raj na ziemi...
W polowie festiwalu(pushkar fair trwa od 14 do 21 listopada) zdecydowalismy sié ruszyc dalej, a konkretniej do Agry opuszczajác tym samym pustynny Radzastan. Pociágiem dojechalismy do Agry póznym wieczorem bo pociág mial kilka awaryjnych postojów. Podrózujác 2gá klasá mozna znowu przyjzec sié indianskim zwyczajom wsiadania i wysiadania kiedy pociág jedzie, bo kiedy pociág stoi to Indianin pije chai. Krajobrazy po drodze jak z filmu o dzikim zachodzie! Prerie i czerwone wzgórza umilaja srednio wygodná jazde wsród halasliwego tlumu. Na stacjach, na których pociág sie zatrzymywal szybko pod oknami zjawiali sie polewacze czaju, sprzedawcy ananasa i róznych innych przekásek,niektóre bardzo ostre i smakowite przegrychy. Wiekszosc tych sprzedawców to okolo 10 letnie mlodziaki, które targujá sié jak wykwintni handlarze. Nie da sié ukryc, ze tutejszy dzieciak w wieku 8 lat ma wiecej zyciowej zaradnosci niz europejscy czy amerykanski nastolatcy. Zabawnie sie tymi mlodymi rozmawia-mówiá swietnym angielskim nauczonym nie w szkole, do której nigdy nie majá szans isc ale z pracowania na stacjach i turystycznych miejscach. Jestem pewien, ze przecietny indyjski chlopak wrzucowny w dowolne miejsce na swiecie doskonale sobie poradzi bo przetrwanie w ojczyznie to bezlitosna zaprawa(dziewczyny tez zaradne ale jakby mniej widoczne).

Agra

Po zakwaterowaniu sié w Saii Palace(guest house prowadzony przez wielbiciela Sai Baby) szybko poznalismy wspólokatorów. Nowe miejsce i nowa ekipa. Dopiero pozegnalismy nowo poznanego francuza Victora, z którym spédzilismy wiekszosc czasu w Pushkarze a tu juz nowi sympatyczni ziomkowie czástujá skrétem i piwem. Na dachu naszeg hotelu jest restauracja i taras z widokiem na nieoswietlony Taj Mahal-nawet po ciemku promieniuje swym majestatem. Na miescie jak zwykle brud, chaos i decybele. Razem z nowá ekipá: Erene(francuzka), Vivekananda(indianski swami), Kevinem(francuz) i z Adamem ruszamy odwiedzic slynná budowle, która sprawilaby wieksze wrazenie gdyby nie tysiáce turystów wokól(glównie indianie). Za wjazd placi sié 750rupi(obcokrajowcy) i 20rupi(tubylcy), jak sie pózniej dowiedzielismy w jednej knajpie, 10 lat temu placilo sié 10rupi od glowy, niezaleznie od rasy, koloru skóry itd. Droga przyjemnosc jak na Indie ale warto bylo. Wiekszosc kafejek w okolicy TajGanj, gdzie byl nasz Saii Palace mialo tarasy na dachach i czésto widzielismy zabawne zdjecia widoku z takiej restairacji. Okrutnie wyzoomowany Taj Mahal zdawal sié byc na wyciágniecie réki klientów jedzách thali- kolejny kicz, którego wlasciciel nie wstydzi sie uzyc zeby tylko dorwac turyste. "Oni naprawde majá nas za idiotów", tlumaczyl amerykanin, który mieszka w Indiach od 12 lat,swamim kasmirskiego sziwaizmu."Po pierwsze-jak to nie mozna nie rozumiec hindi? Po drugie jak mozna placic tyle kasy za nasze uslugi?". Wiékszosc turystów wpada tu z dolarami czy funtami i placi np za riksze 300rupi chociaz droga warta byla tylko 30rupi! Turysta przelicza 300 rupi na swoje i macha réká bo to i tak grosze dla niego. Stád podejscie tubylców do nas takie jakie jest. Widza w nas chodzácych milionerów, którzy dadzá sie wkrécic w dowolny bajer jak dzieci. Wielu z nas nie umie sié targowac a to podstawa jakiegokolwiek biznesu tutaj. "Only 1 000 rupi sir!" krzyczy mi w twarz sprzedawczyk machajác naszyjnikami z kolorowych kamieni. Przygládam sie naszyjnikowi i widzé, ze prawdziwe agaty, ametysty itp ale, ze tysiác rupi?(w london 3tys rupi ale nie tutaj!). Mówie mu: "70rupi max sir!", na co on sié smieje mówiác "imposible!!!", biore do réki naszyjnik i zaczynam zmyslac wybrzydzajác jakosciá kamieni. Po 5 minutach mówié mu: "75rupi maj best prajs", a on co chwile schodzi o setke w dól. W koncu smieje sié na jego "75rupi imposible sir" i odchodzé, nagle wydarza sie cud! Gosc biegnie za mná i krzyczy "OK!" Z 400 rupi, na które zszedl nie widac bylo nadzieji na poprawe i nagle cos niezwyklego-75rs ok! No cóz, nie planowalem kupna chcác tylko zobaczyc co powie ale skoro slowo sie rzeklo to trza dobic targu. Naszyjnik ladny i w Londku za taki na bank okolo 20funtów, wiéc ktos sié ucieszy z prezentu a doswiadczenie z handlu...bezcenne!
Jeszcze jedno chcialem napisac o Agrze, a mianowicie póznym popoludniem rikszarz zabierze Cié na tyly Taj Mahal, skád mozna podziwiac ten "cud swiata" w kolorach zachodzacego slonca nad rzeká Yamuna. Owszem niezapomniane przezycie! Jest Taj, przed nim rzeka a przed rzeká ogrodzenie z drutu kolczastego i tona smieci! Ten romantyczny widok umili sciezka dzwiékowa z folkowá muzyká graná przez lokalne dzieci pt "one rupi sir, give me one rupi sir!!". Oczywiscie ten magiczny zakátek jest odwiedzany przez mase turystów i cala groteska tej sytuacji w pigulce jak dla mnie obrazowywuje Indie...

Benares

Kolejnym miejscem na naszej liscie jest Waranasi lub Benares-jak kto woli. 14 godzin na sypialnianej pólce w wielkim pociágu gnajácym z Jodhpur do Waranasi. Bylo nawet dosc czysto i wygodnie, duzo wygodniej niz na autobusowej "pólce" ale za to o wiele glosniej bo tubylce nie rozwineli jeszcze zdolnosci rozmawiania umiarkowanie cicho. Najlepszym miejscem do spania wydaje sié lezanka na samej górze czyli trzecia. Najnizsza to miejsce przesiadywan podróznych i co za tym idzie srodkowa tez, bo musi byc zlozona aby ci z pierwszej mogli siedziec wyprostowani. Na samej górze nikt nie przeszkadza, i chalas jakby troche mniejszy. W poludnie dojechalismy do celu. Benares to jedno z najstarszych miast na swiecie, co widac po chaotycznej architekturze, wáskich, syfiastych alejkach i wielkich krzywych drogach pelnych Chaosu. Miasto ma okolo 3 miliony mieszkanców i jest jednym ze swietszych miast Indii, znane przedewszystkim z ghatt nad Gangesem wokól których toczy sié zycie religijne. Rankiem mozemy tu zobaczyc joginów, wieczorem odprawiane sá dosc spektakularne rytualy i puja. Na pierwszy rzut okiem ghatty nie zrobily na mnie tak wielkiego wrazenia(znowu ten syf i naganiacze) ale kiedy wieczorem zatrzymalismy sié przy rytualnym paleniu zwlok-to bylo cos..Kilka stosów, na których lezá martwe ciala, wokól nich chodzi czlek ubrany w biale szaty i odprawia ostatnie modlitwy. Podchodzi rodzina zmarlego i robiá sobie z nieboszczykiem ostatniá fotke. Nastepnie trzech nastolatków w jeansach i amerykanskich t-shirtach podpala stos-bédá oni dogládac ognia przez nastépne 3 godziny bo tyle mniej wiecej zajmuje spalenie jednego czleka(made in India, amerykanin czy europejczyk zapewne palilby sié dluzej "pachnác przy tym nieco inaczej...). Dla nas, którzy wychowalismy sié w innej kulturze jest to dosc szokujácy widok. Na stosie obok widac wystajácá nogé ociekajácá tluszczem i kosci a dym okadza wszystkich wokól niosác zapach palonego miesa. Ok, wystarczy na dzis tego dance macabre. Wracamy do hotelu w milczeniu idác wzdluz Gangesu nadal czujác na sobie zapach smierci, smród naszej ziemskiej tymczasowosci, o której zbyt zadko przypomina nam zachodnia tradycja. Tutaj w Indiach smierc nie jest tematem tabu. Czuc já na kazdym rogu ulicy i nie jest ona upiékszana, czy chowana pod dywan zwany hospicjum. Pewnie dlatego kiedy nam turystom zbiera sié na wymioty podczas tutejszego "pogrzebu", hindusi ze spokojem przygládajá na wpólspalonym cialom, przewracanych przez zartujácych do siebie pod nosem nastolatków.
Jedná z hippi tradycji w miescie Sziwy jest zapalenie skréta z sadhu na ghatach kremacyjnych i wpatrujác sié w ogien dac sié poniesc glebokiej medytacji. Na drugi dzien jakos latwiej jest przyjác ten caly spektakl transformacji, trzeciego dnia jeszcze latwiej...
Od kumpla, który wlóczy sié po swiecie(Piotr aktualnie jest w Iranie) dostalem namiary na Polaka zyjácego w Waranasi od 20 lat. Leon, bo tak ma na imié nasz rodak ma 24 lata i spédzil tu wiekszosc swego zycia co dosc latwo zauwazyc po jego wyluzowanym sposobie bycia. Plynnie mówiác w hindi, denerwuje wielu hindusów biorácych go za turyste. Znajác jézyk i lokalne obyczaje jest poza zasiégiem naciágaczy, i zródlem wielu ciekwych refleksji nad zyciem tutaj. Jak mówi, w Benares nie ma specjalnie atrakcji turystycznych do zobaczenia. Chodzi tu raczej o zatrzymanie sié i wczucie w klimat. Pomagajá w tym spacery wzdluz ghat czy jaranie ziola nad rzeká. Benares daje równiez wglád w atmosfere chaotycznego i prawdziwie indyjskiego Uttar Pradesh.

Sarnath

Kilkanascie kilometrów od centrum Benares znajduje sié jedno z czterech swiétych miejsc dla buddyzmu: Sarnath-park jeleni gdzie Buddha wyglosil pierwsze kazanie, wprawiajác tymsamym w ruch kolo dharmy. Miejsce, w którym podzielil sié swoim wgládem w nature cierpienia jest zaznaczone wielká stupá. Obok znalezc mozna równiez ruiny swiátyn i klasztorów,które tutaj kiedys staly, glównie za sprawá nawróconego na buddyzm króla Assoki. Kilka grup buddyzmu ze szkól koreanskiego zen, sri lanki i tajlandii odprawialo wokól stupy swoje rytualy oddajác tym samym czesc nauczycielowi, który zapoczátkowal nauki diamentowej drogi. Wokól panowal spokój, min za sprawá zielonej przestrzeni i piéknych drzew-super odmiana po betonowej dzungli! Zapomnialem chyba wspomniec, ze od kilku dni podrózujemy z Kevinem przygarnietym w Agrze. Mlody archeolog, który wlasnie skonczyl studia w UK i niedawno wrócil w swe rodzinne francuskie strony ale tylko na krótká chwile by ruszyc na miesiác w Azje. W miédzyczasie Kot Adam zmagal sié z dziwná sraczká, której towarzyszylo znaczne oslabienie. Co prawda sraczka méczyla nas wszystkich ale Kota polubiala jakos szczególniej. Siedzimy wlasnie przy sniadaniu, wieczorem mamy pociág do Gayji skád ruszamy do Bodhgayi-najswietszego miejsca buddyzmu. Ostatnie godziny w Benares, ostatni skrét na ghatach i ostatnie "ognisko" na rzeká...

2 komentarze:

cronopio pisze...

wytrawne sprawozdania monsieur :)
A u mnie za oknami biało - mozna lepić bałwana. pozdro

LaMir pisze...

snieg! zobaczymy go wkrótce w nepalu:) szczerze mówiác wymiekam juz od tego syfu tutaj...kilka dni w bodhgayi i uciekamy w góry. Goráce pozdro!!