piątek, 3 lipca 2009

"Nie odejdę, wolę ucztę przyjaciół niż tę wielką rodzinę"

Mija dzisiaj któras tam rocznica zejscia wielkiego poety Jima Morrisona. Ahh Jim, Jim...co ja bym bez ciebie zrobil te kilka lat temu, nie tak odleglych jak wydaje sié patrzác na te wszystkie przezycia po drodze. Obudziles cos dzikiego w niewinnosci chlopca, dobrego syna i nawet pilnego ucznia. Spotkalismy sié na zapleczu nieczynnej stacji benzynowej i zaczelismy rozmawiac o pozytku ze sluchania rodziców. Wizja zaplanowej przyszlosci wypadla z rák i upadajác roztrzaskala sié na male szkielka, migoczáce swiatlem latarni. Ulica przejechala ciezarówka pelna wytchnienia pédzáca na poludnie w kierunku miasta. Jim wielkim poeta byl...niefizczny towarzysz wielu bali, uwalniajácy od potrzeby bycia zaproszonym na nie. Opiekun i slodki cien, wrazliwy cynik o sercu bluesmana. Rozstalismy sié pod wplywem innego poety, którego imienia nadal nie poznalem...

Jim's poems:

Opowiem ci o radiu Teksas i mocnym uderzeniu (big beat)

Które płynie powoli, delikatnie i wściekle
Niczym nowy język
Sięga twojej głowy z zimną nagłą furią boskiego posłańca

***

Klątwy, zaklęcia

Nienawistne, opętane suki
Spodziewałem się, że któraś z was wstanie (...)
Ogrodowe maciory, weteranki kuciapy
Nieudane kapuściane święte
Wozigówna i indywidualistki (...)
Witamy w naszym orszaku

***

Nie moge uwierzyć, że ci stanął

Uderza ją delikatnie paskiem krzywiąc usta w uśmiechu (...)
Hiszpanka zaczyna krwawić
Mówi, że okres
Jest jak katolickie niebo
Mam na szyi stary, indiański krucyfiks (...)
Leżę na poplamionych, skopanych prześcieradłach obok
krwawiącej dziewicy
Moglibyśmy kogoś zamordować
Albo ustnowić nową religię


Brak komentarzy: